poniedziałek, 11 października 2010

A jednak niedziela.......

Wstęp

   Tak biadoliłem przed weekendem, tak sie żaliłem, a jednak się odkręciło.....
Niespodziewanie niedziela zadziałała tak mocno, że aż sam byłem zdziwiony.......Ale od początku :

Marek

- w Toruniu musiałem się zameldować ok 9 rano i jakoś tak dziwnym trafem (kierowany podświadomością czy jak?) zamiast pojechać drogą przez Pigże, wybrałem się "starymi rewirami" przez Kończewice....
Sam nie wiem czemu, bo ostatnio jakoś tej drogi nie używam - bo korki, bo co chwile światła i w ogóle pełno jakichs takich niedojd za kółkiem po drodze zawadzających tylko........Dojeżdzając do Torunia od "tej" strony mija się rozległą piaszczystą łąkę przed Cmentarzem komunalnym.....Już dawno zastanawialiśmy się czy by z niej czasami nie skorzystać, tym bardziej, że ponoć czasami ktoś z niej lata.....Więc często, gdy tamtendy jeżdzimy głowa leci na bok podglądając czy ktoś czasami coś tam nie kombinuje.....I w ten niedzielny poranek akurat dało się zauważyć kawałki czerwonej tkaniny na tle ziemi....Czyżby ? Jakiś paralotniarz?? czy to tylko złudzenie ?? Ki diabeł???
   Szybka decyzja , gira na hamulec, kręcenie kierownicą i "jadę zobaczyć".....Rzeczywiście - okazało się, że to paralotniarz....W dodatku znajomy.....Hurra - takie spotkania są najlepsze. Marek jest na podobnym poziomie jak ja, lata od jakiegoś czasu z napędem, lata na Voxie nie na jakiejś tam rakiecie, więc w ogóle fajowo.....Akurat się kończył szpeić do startu....Trochę pogadaliśmy, zobaczyłem jak startuje pośród drzewek; jakichś dołów i dziur wykopanych przez zwierzaki....Ślicznie wszystko poomijał, wystartował i zaczął swój lot....A ja zrezygnowany wsiadłem do samochodu i pojechałem "działać".......Trochę kiepsko, że inni latają a ja musiałem zostać na ziemi......Fajnie byłoby tego ranka też polatać.....

Zajęcia

   Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że nie ma aż tyle spraw bym stracił cały dzień na jakieś głupoty....Zajęcia, które miały mi spierdzielić całą niedzielę przebiegły sprawnie, szybko i konkretnie...czyli tak jak lubię......Przy Sośnie byłem już o pierwszej......Całe popołudnie nasze i pewnikiem jeszcze uda się skorzystać z pogody....tak ostatnio kapryśnej......zjedliśmy obiad, trochę poleniliśmy się przed telewizorem obserwując spalających się "talenciarzy" i jakoś w środku popołudnia zacząłem się pakować.......Sosna została w domu - umówiliśmy się, że do Niej przylecę i trochę pohałasuję nad naszym gniazdkiem........

Niedzielne latanie

   Na łące byłem koło czwartej.....porozkładałem cały sprzęt, odpaliłem i wystartowałem. Założenie było proste - pokazać sie "Jurkiewiczom" którzy tego dnia także latali, potem polecieć nad dom i Sosnę...tam trochę pohałasować, pobyć "przy" a potem polatać po okolicy i wrócić.....
   Start w lekkim wietrze bez jakichkolwiek problemów, krótki lot w stronę motolotniarzy ; kilka wingoverów by było mnie widać - w końcu nie wiem czy czasami sie tam nie szkoli jakiś przyślepy dziadek.......
Potem zakręt i do "domu", do Sosny.........Pogoda wręcz wymarzona, delikatny słabiutki wietrzyk, którego właściwie nie było w ogóle czuć......Super warun. Nad domkiem byłem w 10 minut.....trochę się powygłupiałem, tak by sprawić frajdę mojej Pani , kilka wingoverów, jakieś niskie ostre zakręty, kilka niższych przelotów, tak by zajrzeć sobie  "w oczy" (z czego jeden trochę niebezpiecznie zakończony tuż nad dachami), kilka porobionych zdjęć i odleciałem w stronę Bielczyn. Jako, że tam stoją dwa dorodne wiatraki chciałem "je oblecieć".....Strasznie fajne są te "maszynki", strasznie mnie ciągną duże, ogromne, monumentalne śmigła, więc to naturalny kierunek był.....Doleciałem szybko, obleciałem dookoła i zamierzałem wracać do Chełmży......Tymczasem włączyła się "szwendaczka powietrzna" i poleciałem dalej.....Mając "jedynkę" pod pachą odwiedziłem nasze zeszłoroczne miejsce w Kończewicach, potem poleciałem obczaić "hangar" i łąki w Brąchnówku, a potem w końcu wróciłem nad Chełmżę, pokręciłem się trochę nad cukrownią - kampania buraczana to właściwie od lat symbol naszego miasta, więc nie wypadało tego nie obejrzeć z góry..........
Oczywiście pokręciłem się też na domem - znowu trochę dając upust wariactwu powietrznemu, tak by Sośnie i sobie sprawić frajdę z latania.......
A potem lot nad Strużal, kilka ukłonów w stronę właścicieli łąki z której aktualnie korzystamy, trochę przelotów w tą i z powrotem, kilka okrążeń naszej "aktualnej łąki", krąg i podejście do ziemi.....
Lądowanie bez jakichkolwiek problemów - podejście dokładnie takie jakie powinno być, delikatne hamowanie, dotknięcie ziemi spokojne, takie by poczuć że się jest już na dole, jednak nie tak dynamiczne jak mi się czasami udawało.......No i wielka euforia polotowa.......
Ogólnie strasznie zadowolony jestem z całego lotu....Ponad godzina w powietrzu rozpoczęta fajnym startem i zakończona udanym lądowaniem.......Perfekt jak dla mnie....
Spakowałem się i wróciłem do domu. Przy wypakowywaniu sprzętu kolejna niespodzianka - dzieciaki sąsiadów jak na baczność zaczęły wypytywać o lot i latanie.....jakiś fanklub się zaczyna tworzyć :)...Miło

A potem objęcia Sosny i folgowanie głodom fastfoodowym - czyli pyyszna pizza z Filipa.......

Podsumowanie

Dzień który miał być smętnym siedzeniem w Toruniu przy zajęciach niekoniecznie fajnych, zaskoczył wszystkim, czym tylko mógł......Spotkałem "latającego kolegę", z którym mam nadzieję polatać razem w najbliższym czasie, zajęcia okazały sie krótkim przerywnikiem, udało się spędzić z Sosną dużą część dnia i w końcu sam polatałem.....Udany lot, w którym wszystko mi pasowało......Zamiast męczącego, zapchanego bzdurami dnia dzień pełen miłości.......do Sosny i latania.....I o to chodziło......Oby takie dni były jak najczęstsze.......Udane, szczęśliwe i pełne tego wszystkiego, co sprawia, że tak bardzo chce się żyć......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz