środa, 6 lipca 2011

prawie tysiak Calaara....

   Od jakiegoś czasu przyglądamy się coraz dalszym przelotom czekając na przekroczenie magicznej granicy TYSIĄCA kilometrów w jednym locie. Już kiedyś pisaliśmy o dokonaniach Mirosława Dyla (Calaar'a) i  o TVNowskiej produkcji z Nim związanej. Lata dużo, lata daleko i długo, wiec chyba tylko kwestią czasu jest pokonanie owego "tysiaka".
   W ostatnich dniach nastąpiła próba pokonania tej niesamowitej odległości i niestety wskutek siły wyższej tym razem się nie udało. Cholerny pech dał niestety o sobie znać...
   Chyba najlepszym obrazem tego lotu będzie opis Calaara, który poniżej wklejam w pisowni "oryginalnej":

    Wyliczanie trasy po trójkącie - w miarę równobocznym - na 1000 km, bez CTR-ów, ograniczeń, zakazów, plany pogody,ogarnięcie info o kierunkach wiatrów z podziałem na poziomy, planing punktów tankowania w powietrzu,obliczanie ilości paliwa, ogarnięcie dwóch załóg do pomocy etc.etc. Trochę zajmuje czasu. Pikuś. J
Wbrew mało optymistycznym prognozom pogody, przestrogom z METEO i przyjaciół (Pierzak, Dracheta) , że burze, duże, grad, deszcze i Bóg wie co jeszcze – NIE ODPUSZCZĘ !!!!!!
Jedna z najkrótszych nocy. Mirek, proszę Cię, nie możesz zaplamić. TY ??? Ale byłaby kiszka.
Emocje nie pozwalają mi zasnąć. Dochodzi 23,30. Zostało dwie godziny snu. Normalnie w takiej sytuacji przytulam się mocniej do Maryny ;-)) lub biorę relanium i za pięć minut śpię. To pierwsze nie jest zalecane przed wysiłkiem (grzech zaniedbania jest największym z grzechów), a z kolei po zażyciu relanium pewnie bym nie wstał. O 1,30 do pokoju wchodzi mój 16-to letni synuś (też Mirek). Tato, tato już chyba czas ?! Za dziesięć minut Maryna : wstajesz czy nie ? No to już się naspałem L. Oczy na zapałki i do łazienki. Dwójka pod przymus - idzie. Ok, (jedna kontrola będzie z głowy). Prysznic na (t)orzeźwienie, płukanie resztki (z)zębów, skrobanie brody, podwójna warstwa kremu na dziób, herbatka na szybko i dzida do garażu. Po kochane FERRARI – Fresh-owski Skeep One. Motor Hirth F33. Na moje 80 kg na czczo – wystarczy.
Jest 2,30 i na wschodzie robi się szaro. Już pół godziny w plecy. Od sympatycznych ludzi z FIS-u uzyskałem pozwolenie na przelot w nocy, lecz już prawie brzask - świta. Do nocnego startowiska mam z domu 300 m ( w dzień na działce vis a vis 60 m). Wpinam KOCHANEGO Nucleona (wpinam źle). Linkę od speeda przełożyłem za TST. Niby nic, a jednak pośpiech i emocje to zły doradca (w powietrzu wszystko poprawiłem). Już niebo. Zachmurzenie całkowite, podstawa 150-200 m, lecz to i tak wyżej niż druty (brrrrr). Trzymam się kontaktu wzrokowego z matką Ziemią. Boczny wiaterek, ale nie jest tak źle. Jednak nad Łukowem dochodzi mgła i uciekam nad chmury na 500. Teraz troszkę prędkość wzrasta i tak trzyma do pierwszego PZ - Stalowa Wola. Skręt na prawo i mam pchanie w plecy. Jazdaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Nierzadko ponad 80-kę. W Sandomierzu powinienem zatankować. Pode mną mleko. Radio do brygady nr jeden.” Dawaj, tam gdzie komin przy hucie”. Mhmm, ale gdzie ta huta i ten komin ? Prędzej się zapakuję do tego komina niżeli go znajdę. Zdrowaś Mario ! Spirala. Poprzez mgłę i chmury. Coś już widać. No, pampers jeszcze biały. Ufff. Tankuję 35 l na cztery razy. 10+10+10+5. W drogę Miruś. Wciągam dwie kanapki, popijam herbatką z mini termosu, wcinam „Jedyną” z Wedla i mam się nieźle. Nieźle ? Jestem wniebowzięty – dosłownie !!!
Delikatnie rodzące się cumulusy i żadnych niepokojących widoków. Trzymam się dosyć nisko do 200 m i podziwiam. To jest frajda. Przecież wiesz ! Ty widzisz przecudny krajobraz, panoramę, a na dole podziwiający Cię ludzie , widząc tak wielkiego”Bociana”.
Sterówki zapięte, kierunek wg GPS ustalony, speed na miejscu, bloczek prawie do bloczka. Pełny relaks. Co ja mam teraz robić ? Zapomniałem gitary, miałbym zajęte ręce. Następnym razem polecę z gitarą , tamburynem i organkami. I promes You !!!
Prosta trasa biegałaby przez MATZ Łask. Trzeba byłoby to ominąć od północy, bo od południa Łódź. Aleeeee nieeeee! Przyjazny Pan Norbert z FIS Wa-wa, śle mi SMS-a, że Łask jest nieaktywny (być może na jego sugestię – no taki LOT) i mogę walić prosto. Powinienem tylko ominąć Krzesiny. To i tak setka oszczędzona. Dziękuję Panie Piorunie (Pierunie) J (nazwisko dopasowane do wykonywanego zawodu… ) Dochodzę do drugiego „CPN-u”. Pada mi bateria w telefonie. Zmieniam na zapasową, a starą kładę na kolano - więcej już się nie zobaczyliśmy. Na radiu wywołuję brygadę tankującą. Oni mnie słyszą - ja ich nie. Puszczam SMS-a i się znajdujemy. Znowu 35 l i ładowarka samochodowa do Nokii. Wtykam do gniazda i iiii kiszka. Brak zasilania. Zawracam i proszę o inny aparat bez simlocka. Pobieram CUDO ! Nokia E72 od Natalki. Super ! Wpisuję - podaj mi kanapkę - a on mi wyświetla „Ty stara k.....o , zmarnowałaś mi 20 lat życia”. J Nic to. Obserwując Dudkową „tablicę” z przerobionego front kontenera, zauważam awarię obrotomierza. To jest Hirth, więc powinien pokazywać ca. 5 – 6 tys. obrotów. Pokazywał połowę. Tak myślę, wiec mnożę razy dwa i jest cacy.
Dolatuję do Drugiego PZ - Zagórów. Robię fotki i wracam tzn. mam połowę drogi. No i się zaczęło. Obudziła się huśtawka. Jak w „szła dzieweczka do laseczka” - na lewo, na prawo, w górę i w dół……….Koniec drzemki. Potulne cumulusy rosną i przeczwarzają się w Cubusie. Z niektórych troszkę mży, a z niektórych leje. Coraz groźniej, ale mój kochany „Nuncio” utrzymuje mnie pod sobą – jak dzwonek. Lecę w różnych pozycjach. W każdych, ale nie na plecach. Bajka. Spoglądam na zegarek – działa na szczęście. Aha, już niedługo Waszego żywota kochane CB-ki. Pora poobiednia i powinniście znikać. Na szczęście mam wybór i je omijam. Tylko ta cholerna huśtawka ! Ogarniam, ogarniam. Ja to kocham. No i wreszcie pilne ciśnienie na jedynkę. Na razie muszę się powstrzymać, bo obydwie ręce mam zajęte. Jednak po godzinie cierpienia MUSZĘ spróbować, ponieważ ciśnienie wzrosło do poziomu pary w parostatku tak, że martwię się czy zdążę ! Trudno. Czy spadnę, czy mi pęknie pęcherz – jedna chwała. Puszczam sterówki i dobieram się do tego „ziarnka owsa”. Zdążyłem. Na cztery razy w Nestea. Uff.
W powietrzu coraz spokojniej. Dolatuję do trzeciego CPN-u, ale przez te omijanie deszczu i „przyjaznych” CB-ków wypaliłem za dużo. SMS do brygady nr 2. Dawaj naprzeciwko mnie, bo zabraknie wachy. Mam na pół godziny. Odp. – „nie zdążymy, bo jesteśmy w Lelicach , po drugiej stronie Płocka” Zośka mokra. Odpuszczam gaz i rzeźbię. Szanse rosną. Pomimo braku szkolenia co do obsługi Nokii E72, i wypisywaniu głupot (nie moja wina),udaje mi się ustalić z brygadą nr 2 miejsce tankowania. Ostatni dzwonek. Życzenie 35 l – odp. mamy tylko 25. No to k.......a szpadle i kopać !!!! Wskazuję im CPN i dobieram dychę. Jeszcze ciut, ciut.
Miałem dwa „suche” akumulatory 3 Ah od Piotrusia z Otwocka, ale używając non stop stroboskopów, wybzykałem je do końca. Radio – zero, telefon bez instrukcji obsługi i na szczęście działający GPS (x2) dzięki Tomaszkowi z Łosic. Pomimo to, dogadujemy się z brygadą nr 1 SMS-ami, że ostatnie tankowanie będzie pod Kolnem. Spoko Perke. Mirek, banan na gębie !!! Zostało około 160 km do zamknięcia trójkąta. Do Kolna zostało 20 km. 19 godzin lotu za mną. GPS zapisał 967 przelecianych km.
I wtedy nad gęstym, mazurskim lasem – dostaję strzał z „bazuki”. Tak walnęło, że pomyślałem sobie, że przeleciałem nad wojskowym poligonem i ktoś poczęstował mnie z „katiuszy”.
Coś się dzieje z napędem. Kochany, sprawdzony Hirth F33, prosto od Freshów. Znam to „zwierzę”, rozumiemy się i umiem go regulować. Nigdy mnie nie zawiódł. Mamusiu !!!! Wstaję na siedzisko, filuję na napęd – i już wiem, że to koniec. Dżalaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaar!!! Rozwalił się rezonans. Silnik jeszcze pracuje, manetka zapięta do spodu, ale pomimo to opadam. Jestem nad rozległym kilkudziesięcioletnim sosnowym lasem. Szkoda sprzętu. Próbuję ocalić trajkę i glajt i wypatruję w miarę przyjaznego lądowiska. Najbliższe w zasięgu wzroku to kilkuhektarowa łąka z pasącym się stadem kilkuset krów (nadzieja, że może tylko krów). Ogony do góry i dosyć wartko spieprzają przede mną, tak jak kiedyś bizony przed plemieniem Apaczów. Ziemia. Beeeeeeeee. Szkoda L((. Bizony wracają. Już odważniejsze, ale ogony dalej w górze. Po zapoznaniu się ze sprzętem pięć obwąchuje trajkę, następna grupa zaczyna konsumować linki i glajt, a z nich najbardziej odważne próbują osrać mi sprzęt. Muszę dodać jeszcze kilkaset tysięcy pachnących, towarzyszących im much. Walka. Na szczęście byka wśród nich raczej nie było. Ale nawet gdyby był, to się zamaskował widząc moją wściekłość !!!!!! Ile zabrakło ? Sam oceń. Nowego tłumika nie zamierzam kupować. Jeśli szlachetny producent napędów Fresh Breeze zwróci mi, tylko na próżno wyjarane paliwo – zasponsoruje nowy, mam nadzieję - mniej awaryjny tłumik - to pokonam ten 1000 km z reklamą ich napędów.
Oprócz przygód. Ogromne dzięki za przyjazne nastawienie, życzliwe SMS-y informacje i porady. Tak jak i Wy, przyjaciele kocham ten sport i wspólnie mamy świra na punkcie latania.
Czyżby ktoś z Was temu zaprzeczył ???
Zdrówka wszystkim.
Calaar
P.S.
Cdn……… Jak myślicie, Calaar odpuści?

    My sądzimy, że nie odpuści i lada dzień tysiąc pęknie jak banka mydlana. A my podziwiać będziemy jeszcze bardziej wypadkową umiejętności i wytrwałości pilota skorelowaną z tak kosmicznie wielką odległością w jednym locie. Trzymamy kciuki, kibicujemy i już gratulujemy, tego, o czym wielu może jedynie marzyć....




PS. Dokładniejsze szczegóły lotu pod linkiem do TUTAJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz