sobota, 9 lipca 2011

Czwartkowo wiaterkowo....

   Czwartkowe popołudnie i wieczór zapowiadały się obiecująco, Błażej był chętny na wspólne latanie więc nie było innej opcji, jak tylko zapakować klamoty i wyruszyć na łąkę w Nowych Dobrach i razem wspólnie poszwendać się po nadwiślańskim niebie. Jedna jedyna prognoza zapowiedziała możliwy deszcz, a poza nią wszystkie inne były zgodne - ma siadać i być ładnie :)
   Na łąkę przyjechaliśmy dosyć szybko - tak, że było dosyć czasu by przygotować sprzęt, popstrykać kilka naziemnych fotek, wybrać odpowiednią łąkę i spokojnie oddawać się lenistwu w oczekiwaniu na Błażeja.Dojechał może w godzinkę po nas, chwilę pogadaliśmy, uzgodniliśmy trasę - lot nad Bienkówkę porobić trochę zdjęć i porozkładaliśmy się na starcie.


   Wiaterek trochę jeszcze dmuchał ale co tam - będzie łatwiej startować. Błażej wystartował praktycznie z miejsca, po czym wypadła kolejka na mnie. Nawet przez chwilkę myślałem o alpejce, jednak ostatecznie zdecydowałem się na start klasykiem. Stawiając skrzydło trochę tego pożałowałem, bo wiatr aż mnie cofnął o kilka kroków jednak po ustabilizowaniu całego "systemu' gaz do dechy i może po 3-4 kroczkach pięknie mnie zabrało. Błażej odleciał już w siną dal, ja trochę pokręciłem nad Sosną i zacząłem Go powoli gonić. Z wiatrem był może z kilometr przede mną, jednak dzięki Actionowi i odpuszczonym trymerom nieubłaganie Go doganiałem. Lecieliśmy tak kilka dobrych kilometrów i powoli równo dystans miedzy nami malał. Niestety lecąc w tamtym kierunku coraz bardziej zbliżaliśmy się do wielkiej, ogromnej, wyraźnie wsysającej cały wiatr chmury, zakola Wisły właściwie nie było widać z powodu zamglenia , opadu czy co tam jeszcze wpadnie do głowy, chmurzysko wyraźnie rosło, czekała nas droga pod wiatr wiec zdecydowałem o zaprzestaniu "pościgu" i mozolnym powrocie pod wiatr nad łąkę i moją kochaną Sosnę.


   Z wiatrem się leciało fajnie, jednak teraz zaczęła się dopiero fajna zabawa. Huśtawka i zdecydowane wleczenie się pod wiatr. Szkwaliście i nerwowo po prostu. W duchu cieszyłem się, że latam już na skrzydle z profilem samostatecznym, bo taki profil pozwala latać  w tych warunkach w miarę bezstresowo. Na klasyku zdecydowanie nie lubiłem takiej huśtawki. Teraz mogłem w miarę spokojnie wracać i nadal cieszyć się lotem. Trudniejszym, bardziej wymagającym jednak wciąż lotem, a nie jakąś rzucaniną.



    Powrót zajął mi dobre 20 minut i byłem już na miejscu. Jeden dosyć szeroki krąg nad łąką dla oceny warunków i podszedłem do lądowania. Na chwilkę przed przyziemieniem zapaliła się ostrzegawcza lampka "....pamiętaj o delikatnym zaciąganiu sterówek by skrzydło się gwałtownie nie podniosło podczas przyhamowania. Przy silniejszym wietrze lubi się tak zachować...." Wszystko ładnie się udało i momentalnie byłem na ziemi. Teraz oczekiwaliśmy na powrót Błażeja - On poleciał jeszcze bliżej tej paskudnej chmury, powrót też Go czekał trudniejszy, bo jeszcze lata na skrzydle klasycznym. Po jakimś czasie w oddali zaczął się ukazywać i może po 15 minutach ode mnie wylądował.


   Na łące pojawił się mniej więcej w tym samym czasie Raf - niestety bez sprzętu, bo wciąż oczekuje na nowe śmigło. Oczywiście zaczęły się pogaduchy, rozmowy i ogólnie wytworzyła się fajna atmosfera "lotnicza". Wiadomo - spotkali się ludzie z pasją :)
   Pogadaliśmy, poklotowaliśmy i po zapakowaniu wszystkich klamotów rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Podsumowując to popołudnie i latanie tego dnia, był to jeden z tych dni, kiedy człowiek uczy się najwięcej. Trudniejsze warunki sprawiają, że może z takiego dnia nie ma wielu zdjęć czy frajdy, jednak pozostaje doświadczenie i nawyki pozwalające wierzyć, że nadal się rozwijam jak pilot. To całkiem fajna świadomość. A jak do tego mogę pojechać na łąkę z Sosną to już w ogóle jestem przeszczęśliwy......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz