poniedziałek, 16 sierpnia 2010

niedziela na głodzie....

Dwa tygodnie bez latania to dużo....coraz dłuższa przerwa sprawia, że brakuje "tego czegoś" każdego dnia bardziej i bardziej.......gdy pogoda się psuje...gdy jakieś inne sprawy sprawiają, że ta przerwa staje się coraz dłuższa czuję jakieś takie rozdrażnienie....jakiś taki niepokój.....wiercę się i kręcę nie wiedząc czego chcę....jakbym miał jakieś robaki czy cóś.....
Tym razem przerwa trwała dokładnie dwa tygodnie....na kolejny w miarę dobry dzień musieliśmy czekać dość długo i jakimś dziwnym trafem znowu warunki,okoliczności i co tam jeszcze sprawiły, że coraz bardziej staję się niedzielnym pilotem.....Ale do rzeczy - taka długa przerwa spowodowana była takim zbiegiem okoliczności, który chyba każdemu się zdarza...a to pogoda nie taka, a to jakieś inne sprawy ważne życiowo....po prostu tak czasami bywa....dość dużo można by mówić ale prawda jest taka, ze każdego dnia po otwarciu oczu była zdrowa kombinacja połączona z kalkulacją - może dziś, może jutro się uda pójść w powietrze....doznać znowu tego uczucia...tej innej przestrzeni...tej mocy i tej całej radości jaką sprawia mi latanie.......i to wkurza gdy wciąż coś tam nie pasuje...a to czas,....a to pogoda...wrrrrr..
W końcu pogoda zrobiła sie "w miarę" w jeden z tych dni kiedy dodatkowo mieliśmy dosyć dużo wolnego czasu...Po sobotnich ślizgawkach przyszła niedziela z dobrą poranną prognozą mówiącą o słabym porannym wietrze...


Pobudka o piątej, kontrola pogody, rzut oka na prognozy przy szybkiej kawie, pakowanie i wyjazd na łąkę....Trochę obawa przed tym jak ta nasza łąka wygląda i jak się zmieniła w te ostatnie dwa tygodnie....Na miejscu okazało się, że nie jest tak źle...trochę zarosła ale udało się tym razem na nią wjechać, więc nie trzeba było nosić tego całego majdanu na własnym grzbiecie....Być może leniwy się robię..... Wypakowanie i kontrola sprzętu, drobna naprawa napędu (dokładniej manetki - gąbka "w uchwycie" zaczęła się rozwalać wiec na miejscu wykonałem drobną modyfikację i teraz już całość wygląda i działa jak powinna), rozłożenie skrzydła w wilgotnej trawie i wystartowałem :):) Start zupełnie łatwy dzięki warunkom - wiatr wiejący równo z siłą ok 2 metrów sprawił, że nie trzeba było wcale biec.....wciągnięcie skrzydła...kilka kroków....pełna "rura" i jestem na wznoszeniu....... w powietrzu tak sobie....niby startowałem wcześnie ale wiaterek trochę sie rozminął z prognozą...wiało silniej niż było "w planach" ale podjąłem "rękawicę pogodową" i postanowiłem polecieć "do domu, nad Sosnę" pokazać się, zamachać łapką, wysłać kilka buziaków i wrócić......w końcu wystartowałem żeby gdzieś polecieć, a nie od razu wylądować....ciągnie mnie do Niej i kropka.....


Z wiatrem fajnie....nawet baaaardzo fajnie, bo szybko jakbym wcisnął kilka speedów....GPS pokazywał ok 60km/h względem ziemi więc przy locie na 50 metrach wydawało się to rajdem......biorąc pod uwagę, że latam na poczciwym powolnym Nemo nad domem byłem "ino myk".......zakręciłem, zawirowałem i trzeba było wracać......i tu już zaczęła się zabawa i kombinacje...pod wiatr zaledwie 5km/h (oczywiście względem ziemi) z wciśniętą belą......myśli różne -  czy czasami nie zacznie wiać mocniej....czy czasami gdzieś tam klapki ne złapie albo jakiegoś innego fronta.....zero stresu - bardziej taka jakaś chłodna kalkulacja...dobrze bo w powietrzu nie ma co panikować,a  im trudniejsze warunki tym więcej umiejętności w przyszłości....w końcu w tym żółwim tempie dociągnąłem nad naszą "dużą" łąkę...wylądowałem trochę twardo z lekkim przytupem....zaskoczyło mnie to, że przy samej ziemi prawie nic nie dmucha i to, że w trawie do kolan czasami ciężko wyczuć gdzie jest dokładnie "matka ziemia"....skrzydełko chwilkę po lądowaniu powisiało nad głową.....nie chciało lądować czy co?? po kilku krokach położyło się grzecznie w trawie bogatej jeszcze w poranną rosę......Poskładałem, pozwijałem i rura do domu....po drodze jeszcze krótkie zmycie auta po resztkach płyty poślizgowej Toruńskiej Akademii Jazdy i do domu...do Sosny........
Podsumowując lot fajny, dużo uczący, z gatunku tych w których zdobywa się umiejętności i z którego dużo się wynosi. Gdyby wiatr był słabszy (lądowałem przy dobrych 3 metrach) to na moim skrzydełku latałoby się przyjemniej, ale mniej bym się uczył....ale doświadczenie to także latanie w takich trochę trudniejszych warunkach i cieszę się, że się tak fajnie wszystko udało....że poleciałem, pogapiłęm się na widoki, poleciałem nad Sosnę, wróciłem i wylądowałem :) No i przerwałem te dwa tygodnie bez latania :)



A wieczorem była burza....z piorunami; ulewą i innymi tego gatunku zabawami....całkiem fajna burza :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz