środa, 9 października 2013

Brodnica po raz kolejny...

   Jakoś tak wypadło, że z Wałyczyka długo nie lataliśmy i gdy pojawił się pomysł latania nad Brodnicą od razu do głowy wbiło się to startowisko. Konkretnie przyjazna, porządna łąka i serdeczni, zawsze sympatyczni, gościnni właściciele sprawiają, że z Wałyczyka każda wyprawa udana jest od samego początku. Tak też było i tym razem. Szybkie wyjście z pracy, ekspresowo pokonany dystans czterdziestu kilometrów, szpejenie, przyjazd kumpli i ostatecznie start nieco przed piętnastą.
   Trzydzieści kilometrów do Brodnicy zrobiliśmy w niecałą godzinkę. Boczny wiatr i lekkie rodeo zmuszało do odpuszczenia trymerów, jednak Buran pruł powietrze całkiem fajnie. Pod nogami wyraźna jesień, nad głową szare chmury i gdzieniegdzie przebijające się słońce. Ogólnie latanie jak w listopadzie, choć to nawet nie połowa października.




   W drodze powrotnej natknęliśmy się na jakiegoś miejscowego pilota na niebieskim Nemo. Nieco latania razem i "obcy" ląduje w Małkach na jakimś zaoranym polu. Grzesiek z Januszem odlecieli nad Wąbrzeźno, a ja w tym czasie powoli wracam nad Wałyczyk. Powrót wyraźnie szybszy - coś w tym jest, że gdy się wraca jakoś tak czas przyspiesza. Ląduje może w dziesięć minut po kolegach radosny jak młody źrebak. Ponad dwie godziny w powietrzu robią swoje i frajda z wycieczki jet przeogromna. Choć chce mi się latać jeszcze składam klamoty. Jeszcze tradycyjna szybka kawa w gościnie u gospodarzy i pruję do domu, do Sosny....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz