poniedziałek, 29 października 2012

niedzielne Nowe Dobra....

   Weekendowy plan był prosty - polatać ile wlezie. W sobotę ostatecznie nie wypaliło, jednak kosmicznie fajnie udała się niedziela. Na ten dzień Raf zaplanował "zlot gwiaździsty" większości lokalnych pilotów. Rzecz jasna trzeba było się tam pojawić i wręcz nie wypadało latać u siebie. Kilka porannych telefonów, burzliwe przestawienie się na czas zimowy i jakoś koło dziewiątej popędziłem na stację zatankować. Tam trochę zeszło na pogaduchach, jednak ostatecznie zaopatrzony w zupę mogłem pędzić jedynką na nadwiślańskie łąki tuż przy moście przez Wisłę koło Chełmna.
   Na miejscu kilka osób już latających. Krótkie przywitanie, cześć cześć, pogaduchy i kilka kolejnych telefonów w sprawie kiełbasy i ewentualnego grila. Ogólnie kilka osób na ziemi, kilku nie widzianych od jakiegoś czasu znajomków, kilku innych w powietrzu i ogólna atmosfera piknikowa. Gadu, gadu, pitu, pitu, a warun czekał i zapraszał pięknym błękitnym niebem i lekkim północnym wiatrem.
   Plan na początek to przelecieć się nad łąką, zobaczyć jak w powietrzu i przewietrzyć Burana. Takie kilkanaście minut dopóki nie przyjedzie ekipa z Bydgoszczy i nie skrystalizuje się jakiś konkretniejszy pomysł na latanie. Start łatwizna. Kilka kroków i Buran Reflex znów miał okazję pokazać jak wybornie zabiera.


   Kilka zdjęć, kilka przelotów dookoła, szerszy krąg i po kilkunastu minutach wylądowałem. W tym czasie dotarło kilka kolejnych osób i znów można było pogadać o lataniu, napędach, warunach i tych innych pierdołach jakie nas kręcą. W tym czasie pojawił się pomysł na kolejny lot - puścimy się z Markiem nad Starogród, a ewentualne szczegóły ustalimy przez radio. Obowiązkowe zgłoszenie lotu z uwagi na kraniec bydgoskiego CTRu i Watorowo, gdzie można czasami natknąć się na jakiegoś rozradowanego pilota walczącego z kryzysem wieku średniego. Kilka razy w tej okolicy natknąłem się na jakichś szalonych tetryków nie mających pojęcia o separacji, więc w każdym momencie lepiej chuchać na zimne. Nasz pomysł jakoś nie wzbudził powszechnego entuzjazmu i w ostatecznym rozrachunku polecieliśmy we dwóch. W powietrze poszedłem pierwszy i czekając na Marka mogłem wreszcie do woli bawić się słabawą jesienna termiką. Już na stu metrach czekała dosyć szeroka "dwójka w górę" i właściwie bez jakiegokolwiek wysiłku można było sobie kręcić.


   W końcu polecieliśmy. Najpierw nad Chełmno, tam dwa kręgi i kilka kolejnych zdjęć. Nad miastem trochę noszeń i tradycyjna jesienna huśtawka.






   Potem prosto nad Starogród. W powietrzu zrobiło się nieco tłoczniej. Jakieś niezrozumiałe rozmowy radiowe, strzępki słów startujących zostawionych na łące kolegów i latający samolot. Zacząłem dziękować sobie, że zgłosiłem nasze latanie, bo wyraźnie Watorowo działało. Ktoś tam pracowicie latał po kręgu i mocno liczyłem, że do Jego umiejętności zaliczyć można zgłaszanie lotu i obserwacje przestrzeni.


 
   W końcu zrobiliśmy krąg nad startowiskiem paralotniowym w Starogrodzie / Kiełpiu. Droga powrotna już nie była kolorowa. Trzeba było się pilnować i trzymać łapska na sterówkach. Powietrze pracowało i zdrowo zaczęło bujać. Buran jednak pięknie sobie radził, zarówno przy zaciągniętych jak i odpuszczonych trymerach. Fajne skrzydełko.


   Im bliżej mostu przez Wisłę, tym bardziej chłodno w ręce. Ogólnie było nadspodziewanie ciepło i marzły jedynie łapki. Temperatury są już wyraźnie jesienne i dłonie w górze pilnujące glajta nie pozostawiły złudzeń. Po ponad godzince w powietrzu trzeba będzie podejść do lądowania, wypić coś ciepłego i jeśli zapowiedziany gril zostanie uruchomiony zjeść kilka gorących kiełbas. No i oczywiście polatać jeszcze.
   Podejście do lądowania bez problemów z jednym małym wyjątkiem. Ktoś na samym środku łąki zaparkował trajkę i jakoś nie kwapił się do odjazdu. Niespecjalnie lubię, gdy kto robi burdel, jednak nie był to jakiś wielki problem. Taki tam drobny szczegół. Wylądowałem, poszukiwanie kluczyków od auta, termos i gorąca kawa. Super uczucie. Nobel i order uśmiechu dla tego, kto wymyślił kawę w termosie.





   Ktoś tam bawił się z glajtem, ktoś inny latał, a zdecydowana większość kiblowała na ziemi czekając na poprawę warunków. Troszkę się rozwiało, dzięki czemu był wreszcie czas, by w spokoju się nagadać o lataniu. Ostatecznie zrezygnowałem z dalszego pyrkania na rzecz pogaduchów. Szpej do auta, aparat w dłoń i paplanina. Grila nie było, ale załapałem się na jabłko..
   Gdy odrobinkę siadło w powietrze poszedł Janek Auguścik na swoim trójkołowym ciężkim bolidzie i latającym wynalazku - "dziurawym Voxie".  Oczywiście wszystkie głowy w górę i obserwacja jak to lata. Rozmowy i filmiki nie zastąpią własnych obserwacji "na żywo".
   "Vox z dwiema dziurami" jakoś jednak sobie poradził ze startem i latał co udowodniło, że z dziurami też się da..

   Ktoś tam palnął "ciekawe jak sobie radzi z atrakcjami" i gdy ledwie dokończył zdanie dostaliśmy obrazek jak na zamówienie. Janek podchodząc do lądowania przeciągnął skrzydło na dziesięciu metrach i zjechał w dół pięknym wahadłem. Ostatecznie spadł trajką na koła, jednak wyglądało to nieciekawie.
   Trajka podskoczyła i wyraźnie zamortyzowała dosyć brutalne przyziemienie. Bieg, Janek otoczony ludźmi lekko się uśmiecha. Nic Mu nie jest, trajka jakoś wytrzymała.. Jeszcze dodatkowe pytania o to jak się czuje i po chwili chyba wszystkim spadł kamień z serca. Rzecz jasna w takiej chwili jakby puściły emocje i dopiero zaczęły się rozmowy. A Janek odstawił swój bolid na bok, przysiadł i pogadał z nami. Dużo, bardzo dużo szczęścia.




   Dziurawego Voxa tymczasem porwał Janusz Netopelek i po jednym spalonym starcie pokazał jak "toto" sobie radzi w jego rękach..Nie było już żadnych wielkich wodotrysków, trochę polatał i ostatecznie bezpiecznie wylądował.





   Trochę jeszcze posiedzieliśmy, pogadaliśmy i po kilku zdjęciach "na koniec" pojechałem do domu. Niedzielne Nowe Dobra zadziałały wyśmienicie i ten dzień był idealnym podsumowaniem jesiennego latania. Było cacy i dokładnie tak, jak być powinno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz