środa, 3 listopada 2010

poranna mglista rzeczywistość....

   Jak pisałem wczoraj pogoda jak drut, więc trzeba było się zebrać i trochę polatać...Oczekiwania co do wtorku sprawdziły się w 100 procentach...Pogoda prawie idealna - od wczesnego rana właściwie bezwietrznie (w porywach wiało z zadziwiającą siłą jednego metra); zaś to "prawie" dotyczy mglistego lepkiego powietrza, które dopiero popołudniu zmieniło się w jako tako słoneczną aurę...

Ale od początku :
- wczesne wstawanie opłaciło się - na łące byłem pośród szarości poranka z wilgotną, lekką mgłą. Poskładałem cały majdan, wyszpeiłem się jak należy i po krótkiej rozmowie z Sosną, która wyruszyła do pracy rozpocząłem procedurę startu. Warunki wiatrowe bez zarzutu - zerowy wiatr, który nie chciał nawet porwać unoszącej się pary "odkawowej"......Start bez zupełnych problemów ; skrzydełko wstało równo, bez podbiegnięć zaiwaniłem przez kawałek na wprost;  przygazowałem jak się należy i po chwili byłem w powietrzu. Gdyby nie te zamglenia poranek należałby do tych idealnych.....Ale wracając do tematu - jako, że było lekko mgliście nie chciałem się zbyt daleko oddalać od Chełmży i własnych "mebli". Poleciałem nad miasto; przeleciałem w jedną, potem w drugą stronę.



   Pokręciłem się nad naszymi cmentarzami, które pośród gołych drzew wyglądały całkiem fajnie - obłożone kwiatami, zniczami, lampkami, wypięknione i wymuskane przez ludzi dzień wcześniej tłumnie spędzających swój czas nad grobami najbliższych.....Potem poleciałem nad cukrownię popławić się w atmosferze kampanijnej - zapach buraków, wszechogarniające dymy, buchająca para i te wszystkie widoki, które pozwalają myśleć, że Chełmża burakiem stoi.........


   Wróciłem nad miasto i poleciałem nad Strużal polatać nieco niżej i pocieszyć się lotem nad chyba najładniejszym zakątkiem naszego jeziora.......Taki lot na wysokości kilku metrów jest całkiem fajny....zwłaszcza w tak spokojnych warunkach.....Jeziorko spokojne, na ziemi ludzie przyjaźnie machający i nawet próbujący pstrykać fotki - jeden z robotników stawiających dom na Strużalu jak na komendę wyciągnął telefon i próbował coś tam złapać.....Wszystko "szybko, szybko" i nie wiem czy coś tam mu się udało zrobić - dla zasady nadleciałem jeszcze raz, by mógł porządnie się przymierzyć i pstryknąć sobie fotkę.....Ładnie potem podziękował, ja zamachałem skrzydełkiem w kilku ostrzejszych zakrętach i poleciałem dalej.....Obleciałem całe jezioro i wróciłem nad łąkę - w powietrzu byłem prawie półtorej godziny i niestety trochę zmarzłem. Pomimo nowej kominiarki (która mega fajnie grzała) i rękawic wczesnozimowych (cieńszy model Polednika) jakoś tak zmarzłem, zakatarzyłem i w ogóle tak grypowo się zrobiło..........pewnie przez tą wilgoć w powietrzu i przemoczone od łąki buty.......
Zatoczyłem krąg i wylądowałem.....Od razu telefon do Sosny, bo kurde brakuje mi jej strasznie......pełen wrażeń poopowiadałem i poobdzielałem się tym lotem i frajdą jaki mi sprawił......Bo gdy dwa tygodnie się nie lata, a potem pogoda dopisuje tak fajnymi warunkami to po prostu przeżywam jak małpa kit.....

  Zrobiłem krótką przerwę; łąkę nawiedziła jedna z sarenek żyjących w okolicy (popatrzeliśmy sobie w ślepia, po czym uciekła cholera); zjadłem śniadanie w postaci batonika; banana i kawy i zacząłem szpeić się do następnego lotu. W końcu jak aura sprzyja, to nie ma co siedzieć na ziemi tylko trzeba latać.......zwłaszcza jesienią.

   Dotankowałem, rozłożyłem glajta; zacząłem startować, ale niestety delikatny wiaterek. który w międzyczasie się pojawił zupełnie nie sprzyjał.....Za bardzo z boku wiało i ze startu nic nie wyszło.....Rozłożyłem wszystko jeszcze raz, odpaliłem i wystartowałem w zupełnie inną stronę niż początkowo.....Tym razem wszystko ładnie wyszło i po chwili znowu byłem w powietrzu....
   Plan na ten lot przewidywał odwiedziny strefy ekonomicznej z fabrykami Sharpa, Oriona i tych innych skośnych firm, potem zaś latanie do bólu zależnie od pogody.....na wysokości ok 60 metrów dotarłem nad Grzywnę, wskoczyłem nad "jedynkę" i mając drogę pod pachą zasuwałem do "strefy". Po drodze obejrzałem kilka łąk, które z góry zachęcały do lądowania i poszukania właścicieli, tak by mieć kilka zapasowych miejsc z których można startować, lądować i po prostu używać....W końcu doleciałem nad teren, który stanowi miejsce produkcji kineskopów, monitorów i tych innych zdobyczy nowoczesnych technologii.....Choć oczywiście dla niektórych jest to miejsce wyzyskiwania biednego polskiego ludu przez cwanych japońców......



   Jak zwał, tak zwał - ja chciałem nad strefą polatać, obejrzeć ją sobie z góry z każdej strony i po prostu spróbować ogarnąć te wszystkie fabryki z perspektywy z jakiej ich jeszcze nie widziałem...Sosna była już nad nimi kilka razy (samolotem i motolotnią),  ja jeszcze tych ogromnych szarych dachów nie widziałem....Polatałem, pokręciłem się, porobiłem kilka zdjęć i znowu mając "jedynkę" pod pachą wróciłem nad Chełmżę.


   Na wysokości kilkunastu metrów, tuż przy drodze przypominam sobie jak kiedyś wracając z Torunia samochodem widziałem dwie paralotnie lecące do Torunia....Podobnie, jak ja teraz Oni lecieli nisko przy drodze.....I to był baaardzo baaaardzo fajny widok......teraz ja zrobiłem tak samo, tyle, że ja byłem w górze :)
   Pokręciłem się nad Chełmżą, poleciałem "odwiedzić" zaufanego mechanika, który troskliwie opiekuje się naszym autkiem.......Kiedyś obiecałem, że gdy będę latał wpadnę się pokazać, więc to był dobry dzień na spełnienie obietnicy - był, widział,  pokiwał, ja odkiwałem i poleciałem dalej.....
      Pogoda się poprawiła, więc pojawił się pomysł polecenia do Dubielna - są tam piękne, ogromne trawiaste łąki, w sprawie których rozmawialiśmy z ich współwłaścicielką rok temu..."Ona" jakoś wtedy taka była nieokreślona, więc nie naciskaliśmy - postanowienie było takie, że kiedyś przylecimy, pokręcimy się, pokażemy jak to wygląda i dopiero po "małym pokazie" zaczniemy drążyć temat na nowo....Bo łąki są tego warte - kilka pięknych, naprawdę ogromniastych terenów bez żadnych drzew, drutów czy innych niespodzianek......wszystko obsiane piękną równą trawą, którą Ci ludzie żywią krowy.....Idealne po prostu......Z tego planu jednak zrezygnowałem i poleciałem do Bielczyn - mieszka tam właściciel jednej z łąk, które wykorzystujemy na Strużalu - kiedyś ponoć tez latał, więc trzeba "mu" teraz "odpłacić" za użyczenie terenu i pokazanie, że jesteśmy, że latamy i że dziękujemy......Zrobiło się coraz bardziej słonecznie, więc całkiem fajnie się leciało.....po dotarciu na miejsce, na podwórku widać było masę przyjaznych gestów...Od kiwania do zaproszeń i sygnałów do lądowania...Nie skorzystałem, bo nie chcę lądować na polach  i narażać się na możliwe biadolenie jakiegoś rolnika, że zadeptałem mu jakieś tam roślinki.....trochę to nie halo......


   Ale pomachałem skrzydłem, powywijałem kilka wingoverów, kilka razy przeleciałem tuż nad dachami i poleciałem dalej.....Tuz obok miałem spotkanie z pociągiem towarowym - spora liczba wagonów ciągniętych przez dwie lokomotywy....Kolejarze w "szoferce" co chwile kiwali i dawali znaki syreną, wiec kusiło bardzo, by kawałek z nimi polecieć....



   Tak, jak wcześniej leciałem nad drogą "z samochodami", tak teraz wzdłuż torów, łeb w łeb z pociągiem......Pomachaliśmy do siebie raz jeszcze, oni pojechali dalej a ja zacząłem wracać do domu......Krótki przelot nad znajomym podwórkiem,  kilka wywijanców i dalej w stronę Chełmży. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności przelecenia poniżej poziomu drzew by tuż nad ziemią lecieć dolinką wzdłuż drogi....To był kolejny pomysł z przeszłości i kolejny, który tego dnia zrealizowałem.....Natknąłem się tam na sarenki ukryte w wysokiej trzcinie, na dwa wesoło baraszkujące pieski, to po prostu fajne miejsce ukryte przed wzrokiem ciekawskich...a dostępne niektórym.....
   Poleciałem jeszcze raz nad "mechanika" i wróciłem nad łąkę....
   Wylądowałem od "pierwszego podejścia" bo wiaterek zaczął się zrywać......
Drugi prawie dwugodzinny lot tego dnia uwieńczyłem, jak poprzednio zameldowaniem Sośnie relacji o starcie, locie i lądowaniu.....
W sumie wylatałem prawie cztery godziny i to mi wystarczyło. Nieco zmarznięty i zakatarzony, ale wylatany do "bolących rak"....No i wciąż nie mogę ogarnąć tego, jak wiele tego dnia było dane mi zaznać....Widoki, od mglistych dymnych szaro burych pól, po lot wespół z kolejarzami.....świetne udane kilka godzin z ogromnym zastrzykiem frajdy z lotu.....



Poskładałem się i wróciłem do domu. I okazało się, że kupiłem na allegro nowy kombinezon....W innych kolorach, ale ważne, że za pół ceny "orygiinalnej"......Czyli poranek podwójnie udany - i pod względem latania i pod względem "interesów"........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz