wtorek, 30 listopada 2010

parasobota czyli ostatnie jesienne latanie.....

   Tak ostatnio biadoliłem na pogodę, a tymczasem pod koniec tygodnia coraz bardziej wiadome było, że sobota lub niedziela będzie "działać". Piątek zrobił się słoneczny ze słabym wiatrem, dobrym do latania, tyle, że inne zadania tego dnia pozwoliły jedynie na objechanie kilku miejsc do startowania na najbliższe dni. Jedna lokalizacja "obczajona" na początku listopada to ładna duża łąka, bez kabli i słupów, niestety otoczona z 3 stron domkami jednorodzinnymi. Hmmm - możliwe problemy z sąsiadami - wiadomo są tacy którym nie pasuje pyrkanie napędu za oknem. Nawet jeśli mieszkają na wioskowej dzielnicy, nad którą jeszcze kilka lat temu śmigał wicher podnosząc w górę odpadki cywilizacji. No i nie mamy ustalonego właściciela tej "trawiastej plantacji" więc na razie tą łąkę odpuściliśmy. Inne łąki, jakie tego dnia obejrzeliśmy, to nasze dotychczasowe startowiska, które tydzień temu tonęły w błocku.Teraz błotka zdecydowanie ubyło, ziemia zmarzła więc decyzja zapadła - w sobotę będziemy startować na Strużalu z "dużej łąki".
   Po konkretnych działaniach porannych (pyszne zrobione łapkami Sosny śniadanie, spacer z Wirusem i wizyta na poczcie) zapakowałem sprzęt i wyruszyłem. Pogoda całkiem fajna - wiatr ok 2 metrów, zamglenia z przebijającym się słońcem więc nie było co się zastanawiać. Rozłożyłem cały majdan, rozgrzałem napęd, przymocowałem aparaty (testowanie mocowania kamery/aparatu na kasku i drugi aparat w rękach), zameldowałem Sośnie o starcie i odpaliłem.
   Sam start bez problemów, pomimo kilku nierówności i wertepów skrzydło ładnie mnie zabrało i byłem w powietrzu. Krótki krąg nad startem by wszystko sprawdzić, wygodnie się rozsiąść, sprawdzić czy wszystko działa jak należy i poleciałem "do domu".


   Po 10 minutach byłem na miejscu. Z wiatrem szybko się lata - byłbym jeszcze szybciej, ale poleciałem z lekkim łukiem nad "Nową Chełmżą". Jakoś tak nie miałem zaufania do pogody tego dnia i wolałem czas "nad jeziorem" ograniczyć do minimum. Nad domem pomachałem trochę skrzydłem, pokręciłem kilka wywijasów, pogadaliśmy z Sosną radiowo, pomachaliśmy do siebie ile wlezie i po jakimś czasie poleciałem dalej. Sam właściwie nie miałem sprecyzowanego planu na ten lot. Więc kręciłem się jak przysłowiowy "smród".


 
   Choć jak teraz o tym myślę to chodziło o to, by po trzech tygodniach na ziemi poczuć jak to jest w powietrzu. Nie "gdzieś dolecieć" a "po prostu polatać".....No i trochę obawiałem się by ten wiatr z którym tak fajnie się leci, nie spowodował czasami, że w drodze powrotnej będę stał w miejscu. Wiatr nawet słabł więc wszystko było cacy. Poleciałem nad cukrownię, wróciłem nad Sosnę pstryknąć Jej kilka fotek i poleciałem nad Strużal, gdzie na "niskiej" poleciałem wzdłuż jeziora. W powietrzu pomimo temperatury i lekkiej mgły było cudownie - czułem się komfortowo, dobrze i jedno czego mi brakowało, to Sosny - tak, by mogła ze mną dzielić to wszystko, co oferuje latanie z napędem. Choć pewnie by zmarzła....




   Nad Strużalem skrystalizował się pomysł na lot do Kuczwał, zobaczyć co tam u sąsiadów z Mikrolotu. Może też będą latać ? Pogoda przecież fajna, aż tak zimno nie jest, wiatr też raczej słaby więc może ktoś tam odpali.....Niestety chyba są mocno uziemieni - motolotni nie było,zaś jeden z ich "ULMów" stał na łące skutej lodem, który pokrywał część ich terenu.


    Zrobiłem kilka kręgów, latać się chciało więc pojawił się pomysł lotu do Grzywny. Tak też zrobiłem, popstrykałem tam kilka zdjęć. Kilka kręgów, kilka zakrętów, kilka minut i zasuwałem dalej...




  Teraz poleciałem do Chełmży. Zrobić Sośnie kolejny, trzeci już tego dnia nalot. Znowu pomachaliśmy do siebie, popykaliśmy zdjęcia, powysyłaliśmy buziaki i poleciałem by wylądować na Strużalu. Trochę już zacząłem marznąć - zwłaszcza w ręce. Ubrałem "zwykłe" rękawiczki Polednika tak, by mieć swobodę ruchów przy robieniu zdjęć. Ten lot z założenia był testem dwóch rzeczy - jedna to mocowanie aparatu, który kręcił film na kasku, a druga to robienie zdjęć "z ręki" aparatem, który był ze mną pierwszy raz w powietrzu. Ten w rękach był niestety mniej poręczny od tego, który woziłem wcześniej, no chyba, że muszę się przyzwyczaić......Ale zdjęcia robi :)
  W każdym razie poleciałem wylądować, nad łąką zrobiłem krąg, wylądowałem i dopiero, gdy byłem na ziemi poczułem, jak bardzo zmarzła mi prawa ręka. Krótko Sośnie zameldowałem przez radio, że zadzwonię za kilka minut - najpierw muszę uruchomić dłoń która piekła, bolała i w ogóle była nie teges. Zmarzła i z moich ust mogłem wydawać tylko "au", "aj", "ty cholero" itd......
   Po dobrej chwili udało się nieszczęsną dłoń uruchomić. Pomogło robienie pajacyków i truchtanie w miejscu. Dobrze, że łąka jest w oddaleniu od siedzib ludzkich, bo z boku to musiało wyglądać pewnie dziwnie - facio w kombinezonie, kasku, skaczący w miejscu, robiący pajacyki kwiczący co chwilę "au i aj" hihi....
   Zameldowałem Sośnie co i jak, złożyłem cały majdan, zapakowałem się do auta i wróciłem do domu z uczuciem spełnienia, radości i pełni szczęścia - bo czy czegoś mi brakuje ? NIEEEEEEE

    A popołudniu wybraliśmy się do Bydgoszczy spotkać się z Piotrem Cw., odebrać nowy kombinezon (tym razem niebieski), wypić paraherbatę, pogadać i po prostu miło spędzić czas. Tym bardziej, że potem pojechaliśmy na parazakupy. Idzie zima więc trzeba było poinwestować w sprzęt "zimowy". W końcu wróciliśmy do domu. Spacer z Wirkiem i do łóżka. Tak skończył się jeden z najbardziej udanych ostatnich jesiennych dni. Właściwie ostatni jesienny dzień - w niedzielę spadł śnieg. Więc teraz to już zima pełną gębą.......

1 komentarz: