poniedziałek, 27 września 2010

pierwsze "morze" tej jesieni.....

   Ostatni weekend zaskoczył całkiem ładną pogodą. Choć mieliśmy inne plany spontaniczny pomysł niedzielnego wypadu nad polski Bałtyk wydał się cholernie kuszący. Zwłaszcza w stosunku do remontowania łazienki. Zapakowaliśmy się i wyruszyliśmy; w końcu patrząc na tą całą jesień to może być jedyna okazja kiedy będzie można pogapić się w fale przy jakichkolwiek normalnych promieniach słońca.....
   Wybór celu - padło na Hel....długo nas tam nie było - trzeba było zobaczyć czy zmieniło się coś na lepsze i w ogóle...Poza tym Hel urok swój ma i basta....
   Droga "do" zupełnie bezproblemowa. Omineliśmy autostradę i na miejsce pojechaliśmy "jedynką" - to był dobry wybór, bo cały czas grzaliśmy stówką albo i lepiej, a za A1 trzeba bulić......i to sporo....A my nie zamierzamy finansować jakichś zapasionych polityków i dokładać do beznadziejnej polityki drogowej kraju w którym przyszło nam żyć...:)...O nie !!
   Z racji porannego wyjazdu i małego śniadania "pobyt" zaczęlismy od obejścia głównej ulicy i odnalezienia jakiejś "normalnej" knajpy. Takiej w której jest szansa na jakiś normalny posiłek (tj jakąś dobrą zupę; jakieś dobre ryby + dodatki)...generalnie Hel nie oferuje zbyt wiele przyzwoicie wygladających jadłodajni - wybór padł na jedną z lepiej się prezentujących.......Zupa pyyyszna; potem rybka, która nie dość, że cienka to jakaś taka rozmiękła; bez smaku i w strasznie grubej panierce. Znak to, że głęboko mrożona - znaczy chcą nas orżnąć z kasy.....Frytasy do ryby całkiem zjadliwe, surówka chyba najsmaczniejsza - z warzyw dużo nie można spierdzielić....
Ceny normalne - choć właściwie w centrum Torunia ; za te same pieniądze można zjeśc lepiej, smaczniej i wiecej......Cóż - typowy przykład ciągnięcia z turystów kasy, bez patrzenia na to by, z roboty kuchennej uczynić sztukę.....Ryba robiona w domu z mrożonki smakuje o niebo lepiej....:)
   Jako tako objedzeni wyruszyliśmy na planowany obchód - czyli wyprawę pieszą szlakiem leśnym; plażowym; portowym; miasteczkowym by w końcu wrócić do "centrum".....
   Wyprawa idealnie udana - las pięknie pachnący liścmi i czymś, co tak bardzo charakteryzuje drzewa rosnące nad morzem....Potem plaża żarliwie wdzierająca się do naszych butów......męcząca, ale strasznie fajna.....ciepły nadmorski piasek....do tego pracowicie szumiące i bijące w brzeg fale......zapach morza......jakaś taka dzikość......ech...bajunia......
    Obeszliśmy cypel i zaczęliśmy drałować w stronę portu.....ruch nadmorski tu był nieco większy.....liczne stada "mewów", jakieś tam statki i żaglówki a nawet Mi14 pracowicie latający nad głowami....Więc cywilizacja z akcentami lotniczymi.....
   Potem port, a wraz z nim widok rybaków ; kutrów; jeszcze większej ilości "mewów" i różne takie drobiazgi, które przypominają, że Hel to nie tylko turyścia, ale także port i łowienie ryb :).....port jest fajny, bo kazdy kto lubi morze znajdzie w nim coś dla siebie...."Moczykije" mogą wędkować, rybacy mogą łowić i przeładowywać, żeglarze mają gdzie cumować, a my możemy być, chłonąć i po prostu gapić się jak to zycie portowe wre i trzaska......No i oczywiście robić zdjęcia.......

   W dalszej kolejności postanowiliśmy nabyć kilka "smakowych krówek"; popodziwiać fantazję fokarium w śrubowaniu cen gadźetów. Ggdyby nie ten kosmos cenowy byśmy pewnie coś kupili.
    Pogoda trochę zaczęła się psuć - weszło zachmurzenie, słońce było w coraz większej opozycji, więc dla poprawy humorów postanowilismy wyruszyć znowu na poszukiwania....tym razem jakiejś fajnej, miłej kawiarenki gdzie uda się wypić kawę, herbate a być może zjeśc nawet jakieś ciacho....jak pisałem wcześniej hel właściwie nie ma zbyt wiele do zoferowania w sztuce "kulinarnej"....nam udało się odkryć (?); odnaleźć (?); trafić (?) na jedną kawiarenkę która dosyć dosyć wyglądała z zewnatrz. W środku wystrój dosyć ciekawy - większośc "sprzętów" nowa i dosyć wygodna, trochę surowo; trochę różnych niedogodności, ale całość w sumie całkiem urządzona - oczywiście jak na klimaty "polskie". W "karcie" kawy dostatek; herbaty mniej - stanęlo na tym że ja wytrabię kawę "po lordowsku" (z cynamonem i kardamonem); Sosna zrezygnowała z herbatki - nie odnalazła nic co by spełniło Jej oczekiwania....kawka dosyć smaczna, dobrze podana jednak z jednym "wielkim ale"......Obsługująca nas kobieta, prawdopodobnie włascicielka lokalu chcą stworzyć dobrą atmosferę sprawiła, że zaczeliśmy zastanawiać się czy czasami nie jest stuknięta. Do podawania kawy wtrąciła jakies tam swoje komentarze; próbowała nas zagadywać, a gdy wyruszyłem do toalety zagadywała Sosnę komentując radiowe rewelacje....Ech zdziwaczali są niektórzy ludzie......strasznie....Kawka została wypita i wyruszyliśmy w dalszą drogę....Tym razem na poszukiwanie "gofiarni"......Nic z tego nie wyszło - więc z gofrów były nici....
Generalnie Hel to taka mieszanka czegoś co zachwyca i czegoś co pokazuje, że wciąż jesteśmy w Polsce...Państwie bliskim śmietnika Europy.......

A potem samochód i droga przez półwysep do domu.....Droga z małym przystankiem na 'zrobienie zdjęć" i pogapienie się na spokojne wody zatoki......Do domu dotarliśmy wieczorem ze świadomoscią kolejnej udanej wycieczki.....wycieczki do miejsca trochę nadpsutego przez turystów i miejscowych, jednak do miejsca które ciągnie i w którym zawsze odkrywamy coś nowego....coś "naszego"......
A potem miałem telefon.....telefon od człowieka który nie wiedział co ma zrobić w swojej sytuacji.....w sytuacji sprowokowanej przez głupotę i bezmyślność innych....przez dupowatość człowieka, który liczy złotówki nie patrząc na to, że za pieniądze powienien dać coś od siebie......1,5 godziny wiszenia na telefonie, potem kilka dni nerwów z bajzlem jaki mnie otoczył i dotyczył bezpośrednio.....ale to już osobna historia......
Pewnie gdy się nazbiera wystarczająco dużo takich spraw zasłużą one na jakiś wpis......zobaczymy.........Tymczasem wolę mysleć o morzu; pieknej pogodzie i o Sośnie...........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz