czwartek, 23 września 2010

Dwa loty i jedna wkopa czyli dwa razy PPG i raz hol

   Zgodnie z oczekiwaniami; prognozami i wszelkimi znakami na niebie i ziemi wczorajszy dzień wypalił dobrą pogodą....Popołudnie spędziliśmy na Strużalu gdzie z "małej łąki" udało się wykonać dwa baaaardzo fajne loty.
   Łąka lekko zamoknięta obfitująca w wilgotną ziemię i krowie placki, ale to nam zupełnie nie przeszkadzało. Skrzydło było suche; w kupę udało się wdepnąć tylko raz, więc nie było się czym martwić....a że bez latania przez dobre pięć tygodni to człowiek nie patrzy na takie drobiazgi. Grunt, że pogoda dobra, niebo wzywa i jest dosyć miejsca by wystartować i wylądować bez kłopotów.
   Byliśmy wstępnie umówieni, że być może doleci do nas Darek Głazik swoim SkyRangerem i polatamy razem pstrykając sobie zdjęcia, jednak z tego planu wyszły nici. Miał inne zajęcia.....tak bywa - wspólne latanie zaliczymy kiedy indziej....
   Po dotarciu na miejsce złożyłem napęd, o dziwo odpalił bez jakichkolwiek kaszlnięć , warknięć i innych fanaberii. Stał nieruchomo ponad miesiąc i super pracuje - znaczy się albo zadbany; albo dobra konstrukcja :)
   Po rozgrzaniu dalsze działania - rozłożenie skrzydła na kierunek "w miarę" bo wiatru właściwie nie było,zaś to co przechodziło kręciło od lewa do prawa......Podpiąłem się; Sosna rozpoczęła monitoring  i wystartowałem....O dziwo skrzydełko wstało trochę krzywo, ale nie udało mu się ze mną wygrać, odpowiednie podbiegnięcie, wypuszczenie jednej taśmy, przytrzymanie drugiej; kontra sterówką, potem prędki bieg przed siebie, pełen gaz, lekkie zaciągnięcie i zgrabnie wpadłem do uprzęży....znaczy wystartowałem i byłem wreszcie na swoim stanowisku popołudniowym :) Jeszcze z gęby wyrwało się gromkie juhuuuuuuu tak by dać upust tym emocjom i cholernej tęsknocie za lataniem jakie we mnie siedziały.......
   Pokręciłem się na niskiej tak by Sośnie i sobie sprawić frajdę kilkoma niskimi przelotami, kilkoma wingoverami tuż nad głową.....podczas tych wariactw wpadłem w jedną ze swoich strug co skończyło się lekka klapką lewej końcówki skrzydła, lekkie spojrzenie do góry po fakcie i było właściwie po wszystkim.....taki drobiazg........
   W powietrzu bez wiatru, totalny luz, czyli to, co pozwala cieszyć się lotem właściwie nie czując jakichkolwiek obaw.....przyjemność, rekraacja, malina, spokój i co tam jeszcze można wymyśleć.....Prędkość postępowa w każdym kierunku całkiem znośna - ok 33-35 km/h  co jak na Nemo jest wynikiem przyzwoitym; do tego Speeda chciałem pocisnąć ale okazało się, że w swoim gapiostwie troszkę nie tak ułożyłem linkę przez "oczko".....tak bywa - ale przy takiej pogodzie nie ma co wariować...wszędzie można dolecieć z przyzwoitą prędkością, termiki brak więc po co używać beli?
   Pokręciłem się nad Sosną i poleciałem w stronę sąsiadów (Mikrolot) pokazać się, że jestem, że latam i że gdy pójdą w powietrze to niech patrzą wokoło by czasami mnie gdzieś tam nie zahaczyli....pokazałem i poleciałem dalej nad jezioro ; potem w stronę Zalesia; potem powrót "drugą stroną" napawając się tym wszystkim czego tak bardzo ostatnio mi brakowało....świeżym powietrzem smagającym twarz, manetką gazu w ręce i tym wszystkim co sprawia, że każda chwila "tam" jest tak ważna.....
W końcu wróciłem nad moją kruszynę, pokręciłem trochę nad Nią i wylądowałem. Lądowało się faaaajnie i pomimo moich obaw wszystko ładnie pięknie się udało...bez wiatru sunąłem baaardzo szybko i obawiałem się tego, czy tą prędkość uda mi sie wyhamować; postanowiłem to zrobić dopiero na samym końcu...W efekcie wszystko ładnie wyszło...Może troche za późno zaciągnąłem do oporu ale nie było tak źle.....Zadowolony jestem z tego startu; lotu i lądowania jak cholera :)
   Wreszcie choć trochę "wylatany" mogłem nieco ochłonąć; wypić kubek smacznej herbaty i pogaworzyć z moją niestrudzoną towarzyszką życia. Ech cudowna jest i cholernie cierpliwa ta moja gąska z tym, że mnie tak znosi; te moje marudzenia i stękania gdy nie latam i te chwile gdy całkowicie podjarany i podniecony lataniem zapominam o całym świecie.....Dziękuję Ci że jesteś i tak dzielnie przy mnie trwasz :)

   Nie byłbym sobą gdybym tego cudnego popołudnia nie wykorzystał do oporu. W końcu z pogodą ostatnio kicha jakaś sie zrobiła, że w te dni kiedy mogę Ona jakoś niespecjalnie mi pozwala. Zapadła decyzja o kolejnym locie. O locie który troche zainspirowany jest teorią Uriuka, że pilot to człowiek który pokonuje drogę z punktu A do punktu B. W wielu przypadkach przyznaję Mu rację i tak jest i w tym. Moim celem była realizacja planu na oblecenie jednego z wiatraków które w ostatnich tygodniach powstały i zostały uruchomione w naszych okolicach (jeden w Brąchnówku i dwa w Głuchowie).
    Drugi start jeszcze lepszy niż ten pierwszy....Nemo ślicznie wstało, dodałem gazu, pobiegłem i po chwili byłem w powietrzu. Znowu kilka lotów na niskiej tuż nad głową Sosny; kilka zakrętasów i coraz więcej odważnych niskich "zabaw" tuż nad trawą....Podczas kolejnego "nalotu" tuż przed oczy w wysokiej trawie wyskoczyła sarna (właściwie to miała rogi - więc nie sarna tylko jelonek), która pięknymi okrągłymi oczami zajrzała mi prosto w gębę; ja idiota zapatrzyłem się na zwierzaka nie patrząc w ogóle na to, że krzaczory robią się coraz większe i większe, do tego teren się podnosił.....Ufff.....zrobiło się ciepło, ale jakoś się udało nie skosić niczego - gaz do dechy; lekkie zaciągnięcie sterówek i byłem na pięknym wznoszeniu......Niestety nie udało się zagnać sarenki (jelonka) do Sosny, ale w zamian zlokalizowany został inny żywy cel - na drugim końcu łąki szalał zając biegnąc beztrosko w stronę Sosny uzbrojonej w kamerę....Niestety nadlatując zepsułem sielski widok powodując oddalenie się zwierzaka w kierunku przeciwnym - tzn w krzaczory byle dalej od nas........
   Trochę się pokręciłem i odleciałem ku wiatrakom - celem był ten samotny postawiony jako ostatni. Lot w bardzo spokojnym powietrzu ; widoki idealne ; na 100 metrach świetnie było widać "strefę" i Toruń, widać było nawet w oddali Bydgoszcz - leciało się po prostu fajnie i super komfortowo......
   Im bliżej wiatraka tym wyglądał coraz bardziej monumentalnie. Lecąc do Niego chłonąłem jego widok -  pomnika naszych czasów; technologii; energii.....Uwielbiam wiatraki - są po prostu piękne....smukłe kształty tnące powietrze....doleciałem; obleciałem; obfotografowałem, pokiwałem robotnikom grzebiącym w ziemi tuż przy "celu" i odleciałem trasą przez Browinę w stronę Chełmży. Leciałem taką samą trasą jak droga którą ostatnio jeździmy do Torunia. Przeleciałem "jedynkę"; wykręciłem kółko nad chłopakami ze stacji i poniosło mnie dalej.....Znowu główną drogą gapiąc się na nasze miasto i pstrykając co jakiś czas zdjęcia by w jakiś tam sposób dokumentować to jak Chełmża wygląda....Może kiedyś pokaże te zdjęcia naszym dzieciakom ?? Może też będą chciały latać..?? Oby......

   Oczywiście myśli różne przez głowę przelatywały gdy widziałem roboty drogowe z którymi w Chełmży przez wiele tygodni nie można sobie poradzić.....wykopy w tym mieście zasypuje się miesiącami; świeżo położoną nawierzchnię się zrywa, bo coś tam trzeba poprawić i zrobić na nowo....Ot takie chełmżyńskie rzeczywistości miasta, w którym wszystko nie wychodzi......
   Leciałem dalej i w końcu wróciłem nad naszą łąkę. Słońce już zachodziło więc nie kombinowałem zbyt wiele tylko zrobiłem krąg, podejście i wylądowałem. Tym razem wyhamowałem nieco później niż poprzednio więc było z przytupem. Ale bez żadnych zdarzeń i uszczerbków - znowu ładnie się udało pomimo tego małego błędu....:)
  Sosna dzielnie czekała schowana już w autku. Komary które w swojej bezlitosnej złości cięły jak opętane przez szyby i blachę jakoś jej nie mogły już dopaść......złożyłem skrzydło, napęd, zapakowałem cały sprzęt i w drogę do domu.

i dupa

zakopalismy się wyjeżdzając z łąki

  Tzn w swojej durnej ocenie miałem pomysł żeby nie wycofywać tylko lekko nawrócić, przejechać przez trochę wyższą trawę i sprytnie ładnie wjechać na drogę....niestety nie wziąłem pod uwagę tego, że może tam siedzieć ukryta jakaś większa nierówność z błotem (tak, jak to zwykle na krawędziach polnych dróg zdarzają sie jakieś rowy; rowki i inne niespodzianki)......Auto nam się tak nieszczęśliwie wpakowało że lewe przednie koło było już na drodze, prawe przednie w błocku a tylne nadal spokojnie na łące.....Nie było co kombinować tylko trzeba było wyjechać....dwójka do przodu ; wsteczny ; kręcenie kierownicą; podkładanie kamieni i trawy nic nie dały.....pchanie, wypychanie, bujanie także zakończyły się niepowodzeniem....W końcu umordowaliśmy się strasznie, a autko zakopane było kilka dobrych centymetrów głębiej.....Cóż....trzeba było iść po pomoc.......telefon do właścicieli części łąki - nic nie zrobią bo "mąż" jest na sianiu i tak szybko nie wróci, dopiero rozmowa z właścicielami kolejnej części łąki wywołała pożądany skutek....Załadowywali siewnik w swoim traktorze więc ten środek wyciągania odpadł; jednak pojawił sie pomysł by "syn" nas wyciągnął za pomocą liny podczepionej do swojego samochodu....(dodatkowo uzyskaliśmy zgodę na korzystanie z kolejnej części łąki :))
   Wróciłem do Sosny cierpliwie oczekującej przy naszym zakopanym wehikule....Po jakimś czasie przyjechał zbawca, podczepiliśmy linę, odpaliliśmy maszyny, zafurczało; zachrzęszczało i po chwili ruszyliśmy jak wystrzeleni "na holu" .
   Byliśmy na drodze...w końcu, nareszcie i o dziwo tak prosto.......Pięknie podziękowaliśmy i wróciliśmy do domu. Podziękowaliśmy jeszcze raz zawożąc małą hiszpańską wytrawną niespodziankę naszemu wyciągaczowi. Podczas 'drugiego podziękowania" trochę zaskoczony zostałem prośbą o rozmowę w jakimś rozsądnym czasie z ludźmi z lokalnej gazetki - jakiś wywiad czy cóś......Cóż zobaczymy co z tego wyniknie ale jeśli dzięki temu choć jedna osoba zacznie latać w okolicach to chyba warto spotkać się z "mediami"....zobaczymy.
   A potem tradycyjny powrót do domu. rozkładanie skrzydła w salonie, spacer z Wirusem, prysznic, kawa i wyro......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz