wtorek, 26 sierpnia 2014

kolejna godzinka....

   Od dobrych trzech tygodni chodzę wkłuty na robotę - wir, że właściwie nie wiadomo w co ręce wsadzić, nowi ludzie jacyś tacy wkurzający i co chwile myślę, czy przez ostatnie dni nie nabawię się jakichś wrzodów, łysiny czy innych siwych włosów. Całe szczęście udaje się jeszcze wykroić kilka chwil na latanie, co by uspokoić skołowane nerwy i choć ociupinę odsapnąć od tego wszystkiego, co zostawia się w pracy.
   Dzisiejszy lot był potrzebny aby wreszcie chwilkę odpocząć i otrząsnąć się z tego całego bajzlu, bo stałem już na krawędzi wytrzymałości. Wiadomo robota jak robota, bywa fajnie, ale czasami potrafi też skutecznie dokopać. Ostatnio kopie i wierzga konkretniej i gdy tyko pojawiła się szansa na luźniejsze popołudnie trzeba było wreszcie pobyć nieco w powietrzu, przewietrzyć nieco umysł i nabrać odpowiedniego dystansu to tego co się wyczynia ostatnio w życiu.
   Start bez problemów. Lecę i już wiadomo, czego ostatnio tak brakowało. Pełen relaks i co tam jeszcze się chce. Radocha, wreszcie można odsapnąć i nachapać widoków. 


   Szybka decyzja o locie do Chełmży pod lekki wiaterek. Może nie w wyścigowym tempie, ale w końcu doleciałem. Tradycyjnych kilka kółek nad domem i pruję dalej w kierunku Łubianki.


  
   Dalsza część lotu równie przyjemna jak początek. Z lekkim bocznym wiatrem dotelepałem się do Łubianki gdzie wykręciłem w drogę powrotną nad łąkę. W międzyczasie nieco zmienił się wiatr i zrobiło się lekko szkwaliście, ale Buran radził sobie doskonale. Poza tym nie chodzi o to, by latać w masełku wokół łąki, a spędzać w powietrzu nieco czasu latając i czerpiąc z tego maksymalnie dużo. A ten lot należał do dokładnie takich przypominających, o tym jakie to jest fajne. Lądowałem z ponad godzinnym nalotem i konkretnie naładowanymi akumulatorami, dokładnie tak, jak powinno być po fajnym udanym locie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz