poniedziałek, 4 sierpnia 2014

klapa na Buranie...

   Ostatnio nie mam chyba szczęścia do spokojnych warunków. A to wietrznie, a to przedburzowo i ogólnie nie mam czasu jak już jest spokojnie…
   W poniedziałek też tak jakoś w powietrzu było trudniej niż zazwyczaj. Początek był taki, że prognozy sobie, a rzeczywistość sobie. Zapowiadano dosyć spokojne popołudnie z wiatrem 3-4 metry, i z  tego powodu po robocie w głowie tlił się oczywisty w takim wypadku pomysł na latanie. Widoki za oknami też dosyć możliwe, więc czemu by nie?
   Telefon do jednego kumpla i lekkie zbicie – sam się nie wybiera i zasiewa ziarno jakiejś obawy. Może być za silnie i w ogóle nieciekawie to wygląda, widzi za oknami budującą się burzę i w ogóle jakoś ta pogoda zbyt podejrzana jest.
   Tłukę się myślami, znajomy ma rację, trwa to dobre pół godziny i gdy dzwoni inny toruński koleżka z pomysłem na wspólny lot z toruńskiego lotniska jakoś wszelkie obawy rozpadają się w gruzy – pojedziemy i zobaczymy, ostateczną decyzję podejmiemy na miejscu. Jak będzie latanie to super, jak nie, to będzie okazja się spotkać i pogadać o lataniu.
   Gdy wyjeżdżam  widzę burzę o której słyszałem dobrą godzinę wcześniej. Ogromny, wciąż budujący się cebek, jeden z takich, które zostają w pamięci i jeden z takich, którego nie chciałoby się widzieć z powietrza. Ciemny, groźny, potężny, ogromny i na dodatek tuż przy Chełmży. Niefajnie, bo w pobliżu można naliczyć jeszcze ze dwa, tyle, że są o wiele, wiele dalej.
   Na lotnisku niebo już jest lepsze, może trochę przez to, że owe złe chmurzyska trochę zasłoniły drzewa, a może przez to, że właśnie wylądował jeden ze znajomych pilotów samolotowych. Oczywiście krótka wymiana zdań i Darek melduje, że trochę rzuca, wieje, ale ogólnie nie jest aż tak źle. To, że wieje wiadomo też na ziemi – rękaw pracuje aż miło, flagi łopoczą, a drzewa szumią z cicha. Poza tym lądował trawersem i widać było, jak Jego lekki SkyRanger przebija się na prostej do lądowania. Można było sobie po tym zdać sprawę, jak to będzie na paralotni która jest przecież o niebo bardziej podatniejsza na różne takie podmuchy czy turbulencje.
   Hołewer tendencja miała być spadkowa, wiatr rzeczywiście powolutku stawał „się możliwy” i co najważniejsze, niebo zaczynało wyglądać coraz lepiej. Gdy dotarł Marek zapadła ostateczna decyzja i ruszyliśmy na płytę. Szpejenie, wyczekanie nieco słabszego wiatru i hajda.



   W powietrzu niezbyt kolorowo, ale też nie tak źle by od razu odpuścić. Jeszcze trochę wieje, ale liczymy, że im później, tym będzie spokojniej .
   Nisko nieco szkwaliście rzuca mną w sposób jaki mi zupełnie nie odpowiada, a gdy wchodzę wyżej prędkość postępowa względem ziemi ostro spada i trzeba się ratować speedem, by cokolwiek lecieć „w przód”. Wobec tego najwygodniej lecieć pod wiatr na tyle wysoko, by zminimalizować rotory od ziemi i na tyle nisko, by jeszcze cokolwiek było do przodu. Niestety wychodzi nieco źle dobrany do mojej aktualnej wagi sprzęt. Jestem w „dolnej wadze”, a to jak wiadomo odbija się na prędkości i sztywności  glajta.


   W każdym razie lecę i wciąż posuwam się do przodu. Skrzydło czasami podskoczy, czasami gdzieś się wykręci, bujnie i zaklapi, jednak mając jakieś doświadczenie ze swobodnego latania wiadomo jak sobie radzić.  Odpuszczone trymery, łapy w gotowości i otwarty umysł gotów na reakcję. No i odrobina wiary we własne umiejętności.
   Marek odpalił kilka minut po mnie i powoli pędzi za mną. Ma Nucleona WRC, jest bardziej doważony i w ogóle świetny z Niego pilot więc powoli mnie dogania. Lecimy razem nad ogromną wyciskarkę do cytrusów jak ochrzczono budowany przez redemptorystę T.Rydzyka kościół przy wyższej szkole medialnej. Potem dalej nad port drzewny i zaczynam lecieć wyczuwalnie wolniej.




   Niestety daje znać o sobie ukształtowanie terenu – tam gdzie wiatr wyhamowała ziemia, budynki i drzewa wiało mniej, tam gdzie nic nie przeszkadzało czyli nad Wisłą wiatr się rozbestwiał i spowalniał mnie do oszałamiających 5-6 km/h. Szału nie ma.  
   Trochę tak kombinuję próbując trochę na różnej wysokości, ale gdy nieco niżej mięknie mi ponad połowa skrzydła łapiąc konkretna klapę postanawiam odpuścić i wrócić nad lotnisko.  Po drodze jeszcze trochę rzuca i jest jasne, że pogoda jest dziś nieprzewidywalna.
   Sam lot jest fajny, z gatunku tych podczas których człowiek może się sporo nauczyć, zobaczyć, przećwiczyć i przede wszystkim nieco otrzaskać te odrobinkę trudniejsze warunki.
   Do lądowania podchodzę dwa razy. Pierwsze podejście przerwałem z powodu kolejnej klapki, takiej drobnej co to od razu sama wyszła, jednak na tyle dużej by wybić mnie z rytmu podejścia do lądowania. Drugi raz już bez wodotrysków. Rozpędzenie, wyrównanie, wytrzymanie, przyziemienie i jestem na ziemi.     Jeszcze stawiam skrzydło alpejką i przenoszę je nad głową bliżej samochodu. Taka wisienka na torcie na samo zakończenie lotu, a zarazem dobre ćwiczenie  którego nigdy za mało. Bo choć wielu ludzi lata z napędem, to postawić skrzydło alpejką i z nim pójść akurat tam gdzie chcemy nie jest taką oczywistością.  Gdy tylko się da ćwiczę takie sztuczki bo to fajna zabawa i zawsze coś tam więcej człowiek potrafi.



   Marek jeszcze nieco polatał i wylądował w kilkanaście minut po mnie. Samo lądowanie bardzo ładne i widać było dobrą rękę. Ma facet to coś, co sprawia, że lata po prostu dobrze.  Krótkie pogaduchy i żegnamy się z toruńskim lotniskiem po całkiem udanym locie. Takim w nieco bardziej wymagających warunkach, takim w którym się można sporo nauczyć i takim, który się całkiem fajnie wspomina….


6 komentarzy:

  1. Hej! Jakie miales ustawienie trymerow podczas tej klapy? Lot na speedzie? No i jak sie zachowalo skrzydlo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta większa klapka weszła w skręcie - trymery prawie do końca, speed i sterowanie kulkami. Wyżej prawie stałem w miejscu, niżej nieco rzucało od drzew i ukształtowania terenu (rotory) i myślę, że to mógł być jeden z powodów dzięki którym skrzydło zaklapiło. Samo skrzydło zachowywało się bardzo dobrze, jedyne co bym zmienił to rozmiar - aktualnie latam w dolnej wadze i chętnie przesiadłbym się na rozmiar mniej. Ogólnie warunki nie były maślane i zdarzyło się klapnąć co przecież jest normalnym stanem lotu. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Dziekuje za odpowiedz. Powiedz mi jeszcze prosze, skrzydlo wypelnilo sie od razu? Czy ta klapa drastycznie zmienia Twoj kierunek lotu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wypełnieniem tego skrzydła nie miałem jeszcze problemów, czasem delikatnie trzeba pomóc ale wszystko na spokojnie. Buran ma dosyć duże wloty a ja chyba jeszcze nie liznąłem aż takich bardzo trudnych warunków. Co do kierunku - klapa jak klapa coś zawsze zmieni. Skrzydło poszło w bok ale odpowiednia reakcja i wszystko wróciło do normy.
      Jak masz okazję polataj swobodnie - to się bardzo przydaje ;) Pozdrowienia

      Usuń
  3. Hej ParaglidePara (kurczak, nie wiem jak masz na imie :) ),

    Dziekuje za odpowiedz. Swobodnie mam wylatane duzo, dlatego tak dociekliwie pytam. Podczas SIVow ktore zrobilem, reakcja skrzydla na klape na speedzie byla bardzo drastyczna na moim Passion Uturn, poskrecanie w tasmach itp. atrakcje. W przypadku PPG Ty leciales nie tylko na speedzie ale i na prawie max otwartych trymerach. To daje 60+ km/h, duzo wiecej energii kinetycznej niz na samym speedzie ktora musi gdzies ujsc gdy skrzydlo sie dlugo bedzie wypelniac. Nie slyszalem jeszcze o klapie na buranie reflex w konfiguracji reflex. Dlatego pytam. Dziekuje za odpowiedzi. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chętnie się dzielę tym co się dzieje podczas lotu. W sprawie wszelkich szczegółów najlepiej napisz w okienku wiadomości do nas lub na adres luke77@poczta.wp.pl

    OdpowiedzUsuń