Latanie rano to zawsze nieco wariactwa. Wariactwa z powodu wstawania bladym świtem idealnie nadającym się do drzemania, mokrej od rosy trawy pracowicie wdzierającej się w każdy zakamarek butów, i warunków wybitnie sprzyjających spartoleniu startu. Do tego nigdy nie wiadomo, co stanie się pogodą i czy akurat da radę wrócić z jakiejś dłuższej wyprawy. Popołudniowe warunki zazwyczaj zmieniają się na łagodniejsze, rano jest odwrotnie i z każdą chwilą bywa trudniej.
Wczoraj jednak wszystko idealnie zagrało i już od szóstej rano można było poczuć wspomniane powietrze pod nogami i podziwiać do woli delikatnie rozwiewające się mgiełki. I było "very very cacy".....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz