Podpierając się tą myślą wybrałem się w niedzielę na łąkę, by nieco okiełznać popołudniową termę i zrobić przyzwoitą trasę po okolicy. Z założenia plan był prosty - trzy godziny w powietrzu i ok.120 km przebiegu.
Wyszło połowicznie. Dwa spalone starty i czterdzieści minut opóźnienia. Wiatru właściwie nie było, a jak już coś się pojawiło to były to jedynie słabiutkie rotory znad pobliskiego lasu. Czysta kołomyja wiatrowa. Gdyby jeszcze moja solówka miała kilka koników więcej dałoby radę, niestety solo plus moje nogi to nie bolid wyścigowy.
Trzecia próba z pełnym powodzeniem. Wreszcie lot. Niestety z wcześniejszych planów trzeba było "odkroić" godzinkę i sporą część trasy. Bywa. Ważne że do zachodu słońca było jeszcze daleko i można było całkiem sporo polatać.
W powietrzu spokojnie. Wiatru jak na lekarstwo, termika słaba, choć po założeniu krążenia czasami w górę miło zasysało. Ogólnie komfortowo i luzacko, ciepło i przyjemnie.
Z zaplanowanej trasy mało wyszło, jednak ostatecznie udało się zaliczyć kilka ciekawych miejsc. Jedno z nich to oficjalne otwarcie Orlika wybudowanego dokładnie w tym miejscu, skąd prawie dwa lata temu po raz pierwszy stratowałem Buranem.
Później tradycyjnie lot nad Chełmżę, obowiązkowy meldunek nad domem i kilka wygłupów specjalnie dla Sosny. Potem jeszcze trochę szwendania się po okolicy i po dwóch godzinach podchodziłem do lądowania. Dziwadło pogodowe tego dnia polegało na tym, że słabawy wiatr wiał właściwie z którego kierunku chciał. "Górą" zawiewało z północy, a na dole podwiewało zupełnie przeciwnie. Do tego rotory z nad lasu i jest wytłumaczenie dwóch spalonych startów. Taka cisza z kierunków zmiennych cholera.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz