środa, 3 sierpnia 2011

Mglista popelina...

   Co tu dużo pisać. Dzisiejszy poranek to klapa i popelina jakaś, a nie normalny latająca frajda.. Przynajmniej dla mnie. Aż cholera w nerwach cały jestem jak o tym wspomnę. Ale od początku....
   Wczorajszy dzień upłynął na sprawach samochodowych. W "cytrusiu" zmieniliśmy oleje, filtry i te wszystkie inne drobiazgi które trzeba "dopieścić" na starcie. Poza tym udało się sprzedać Escorta i nasz dotychczasowy środek lokomocji już pojechał w siną dal. Wydawało się, że to już wszystko i możemy na spokojnie ruszyć "cztery litery" na jakieś normalne wakacje jednak zadzwonił Raf z pytaniem czy polatamy razem w środowy poranek. Kuurde... Prawie trzy tygodnie bez latania odezwały się konkretnym głodem i nie było co dyskutować. Umówiliśmy się na poranne wczesne godziny czyli czwartą rano w Nowych Dobrach.
   Dziś rano budzik nie miał żadnej litości. Zwlokłem się o trzeciej, zapakowałem klamoty i ruszyłem. W Chełmży mgły nie było, jednak im bliżej Wisły tym kłaczków i zamgleń coraz więcej. Na miejscu już konkretnie biało i lepko od wilgoci. Taka mgła że siekierą można kroić. Czekaliśmy aż opadnie i niestety niespecjalnie chciało być lepiej. Ostatecznie poprawiać się zaczęło ok ósmej, zatem po czterech godzinach od przyjazdu na łąkę. Oczywiście wszystko wilgotne, buty przemoczone jednak na tyle obiecująco, że można było patrzeć z optymizmem na to całe poranne latanie. Jedyny minus to słabiuteńki, prawie nieodczuwalny wiatr przy którym start musi być wykonany perfekcyjnie. Bo jak się nie uda to skrzydełko zamoknie i już potem będzie lipa. Rozłożyliśmy się z Rafem tuż obok siebie. Ja spróbowałem jako pierwszy i niestety długa przerwa, wymagania Actiona i moja jeszcze nie dopracowana technika zaowocowały spaleniem pierwszej próby. Trochę zły moment wybrany, trochę podwiało z boku i miałem pozamiatane. Rafałowi wyszło nieco lepiej - jednak Revo to trochę inna bajka, doświadczenie też większe i jakoś się udało. Może nie idealnie jednak po delikatnym zaszorowaniu koszem po krzakach wystartował i był w powietrzu ciesząc się tym wszystkim co oferuje latanie. A ja rozłożyłem się na nowo i próbowałem jeszcze raz. Kolejny raz się nie udało. I kolejny też wtopiłem i potem próbowałem jeszcze raz. W sumie spaliłem cztery próby. W trakcie mojego mozolnego próbowała Raf latał w delikatnych niskich chmurkach w które zamieniły się mgły i czasami było słychać jedynie Jego dzikie wrzaski szczęścia i radości z latania. W końcu odpuściłem i zrezygnowałem z latania , Raf się wyszalał i po Jego lądowaniu przyszedł czas na lot naszego wspólnego kolegi. Tomek tak naprawdę dopiero zaczyna swoją przygodę z PPG i trochę obawiał się tego lotu. Spalił jeden start, wiatr zdrowo się kręcił więc nie dziwota że nie wyszło. Kolejna próba się udała. Trochę długo biegł ale w końcu wystartował. A w powietrzu początki termiki. Więc leciał wyżej i wyżej, wleciał w chmurkę, pokręcił kilka kominów z ptakami, i gdy był już dostatecznie wysoko wyłączył napęd i szybował ile wlezie na "swobodnie". Po jakimś czasie wylądował przeszczęśliwy, przeradosny i chyba spełniony. Bo o to w tym naszym lataniu chyba chodzi. By spełniać marzenia, pragnienia i te wszystkie inne myśli zaspokajać. Pstryknęliśmy kilka fotek, pogaworzyliśmy jak radosne dzieciaki, które dostały właśnie nowe zabawki i ruszyłem w drogę do domu. I trochę tylko taki żal czuję, że Im się udało, że Oni byli tam, a ja pomimo usilnych prób musiałem zostać na ziemi. Tak czasami bywa, trudno. Action, konkretna wilgoć, brak wiatru i chyba wciąż braki w technice dały w efekcie brak latania......
   Ale jeszcze się odkuję, niech no wrócimy z urlopu to się wylatam za wszystkie czasy. Jutro ruszamy i nie wiadomo jak się to rozwinie. Jedziemy tam gdzie nas cytruś poniesie. I nie wiemy kiedy wrócimy. Taki spontan lekki z nastawieniem na miejsca, gdzie nas jeszcze nie widzieli......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz