wtorek, 14 kwietnia 2015

sobotni kierunek - Chełmno

   Ostatnio długo nie latałem. Zbyt często coś stawało na przeszkodzie, a gdy już się udało mieć chwilkę czasu to jakoś pogoda nie dopisywała. Taka cholera posucha. Dopiero ostatni weekend można zaliczyć do tych w pełni udanych. Raz, że piątkowy oblot Nucleona wyszedł, dwa, że już dzień później udało się zrobić powtórkę. Trochę to wyszło po wariacku, ale właśnie o to czasami chodzi - by było nieco szaleńczo i spontanicznie.  
   Miało się trochę rozwiać i z tego powodu planowałem bardziej skupić się na docieraniu CMaxa, jednak po krótkiej rozmowie z Błażejem zapadła decyzja o lataniu nad Chełmnem. Docierać można przecież w każdy inny dzień, a tracić warun na łażenie po ziemi to jakoś tak nie halo. Po prostu szkoda dnia i pogody. A że odrobinkę wieje, cóż, powieje powieje i siądzie…
   Jakoś koło czwartej zameldowałem się na nadwiślańskich łąkach przy moście przez Wisłę -  w miejscu nieco zapomnianym, miejscu gdzie kiedyś właściwie w każdy lotny dzień można było tam spotkać miejscowych pilotów, a teraz bywa z tym różnie. Powodów jak zawsze jest sporo, nie każdy ma czas, większość znalazła lepsze równiejsze startowiska bliżej domu i nie każdemu już się chce tłuc wybojami masakrującymi zawieszenie każdego auta, by polatać akurat z tego miejsca, no i całkiem sypatyczne towarzystwo jakoś tak też się rozsypało..
   Na łące byłem pierwszy, więc było trochę czasu na zabawę skrzydłem. Wiało idealnie do alpejki, równo i z odpowiednią siłą, więc Nucleon znów mógł pokazać jak się sprawuje. Pół godzinki wystarczyło i już szykowałem się do samotnego lotu gdy przyjechał Błażej. Krótkie pogaduchy, co tam u kogo słychać, jaki mamy plan na lot i hajda w powietrze. Kolejny start bez jakichkolwiek problemów, wystarczyło lekkie pociągnięcie za taśmy, stabilizacja skrzydła, kilka kroków, lekkie zaciągnięcie sterówek i poleciałem. Po raz kolejny lekko łatwo i przyjemnie.






   Nad Chełmno lecieliśmy pod wiatr. Im niżej, tym większe rodeo – niestety kierunek i siła wiatru z połączeniem pagórkowatego terenu nie były komfortowe jakby się chciało, ja się jednak z tych warunków mocno ucieszyłem. Skrzydło najlepiej poznaje się gdy jest nieco trudniej. Po prostu łatwizna człowieka nie rozwija. W każdego glajta trzeba się odpowiednio wlatać, najlepiej w tych trudniejszych warunkach by móc później wycisnąć tyle, ile tylko fabryka dała.



   Trochę porzucało, trochę poszarpało, ale ogólnie było dobrze. Błażej na Voxie też dawał radę, co najlepiej świadczy o Jego umiejętnościach i fenomenie skrzydła, które wg mnie jest wciąż ponadczasowe. Pokręciliśmy się nad miastem, pohałasowaliśmy i nawet nie wiem kiedy  na niebie zostałem sam. Niestety polecieliśmy bez radia i to był błąd. Komunikacja idealnie rozwiązuje takie sytuacje. Niemniej radia nie było, więc uznałem, że kumpel poleciał gdzieś sam i prędzej lub później się odajdzie. 
   Wobec powyższego pokręciłem się jeszcze trochę samotnie, zszedłem niżej kombinując, że powoli wrócę nad łąki pohałasować tuż nad ziemią. Z wiatrem Buran wydawał mi się wyścigówką ale jakby popatrzeć obiektywnie to dopiero Nucleon zaiwania ile wlezie. Bardzo fajne skrzydełko.


   Momentalnie dotarłem na miejsce i znów można było dać upust potrzebie śmigania tuż nad ziemią. Było omijanie krzaczorów, oblatywanie dookoła drzew i te wszystkie pozostałe fanaberie normalne w takim miejscu.


   Miejscowe łąki to idealny teren do tego typu zabawy. Każdy chętny znajdzie coś dla siebie, a w razie problemu jest gdzie lądować. Do tego wielu wędkarzy próbujących wyciągnąć z Wisły jakieś ryby machających przyjaźnie rękami, sportowcy biegający po wiślanych wałach i stada zwierzaków żyjących na łonie przyrody. Dziki, sarny, zające do wyboru do koloru ;)
   W tej fazie lotu zlokalizowałem też Błażeja, który puścił się wzdłuż Wisły w stronę Świecia. Jak się potem okazało miał plan polecieć nad zamek, ale samotnie nie chciał, a ja gdzieś mu się zawieruszyłem. Kłaniają się braki w łączności niestety. No trudno, do Świecia już się nie puściliśmy za to każdy z nas do woli się pokręcił tuż nad ziemią. 


   Po niecałej godzinie latania przyziemiłem równie bezproblemowo co dzień wcześniej. Znów na pełnym luzie i znów dokładnie tak jak chciałem. Łagodnie w punkt z delikatnym dobiegiem.  Przez dwa dni wylatałem na nowym skrzydle blisko trzy godziny i wreszcie choć odrobinę czuję się wylatany po ostatnim okresie posuchy. Szkoda pisać jak czasami może brakować latania, a jak się jeszcze przytrafi kilka godzin śmigania na nowym glajcie to już w ogóle radocha od ucha do ucha :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz