czwartek, 5 czerwca 2014

raz na wozie, raz pod wozem....

   Pogoda ostatnio figluje ile wlezie. Najpierw się przewalało jakimiś wiatrami, deszczami i innymi wodotryskami, a gdy wreszcie prognozy wieszczyły jakiś dobry warun, to okazało się, że na pozór dobra aura też może spłatać figla. Bo jak inaczej nazywać pogodę, co akurat popołudniu przynosi jakieś burze, opady i wiatry?
   Od kilku dni czaiłem się na dobre lotne popołudnie i niestety za każdym razem zmuszony byłem rejterować z uczuciami jakby ktoś walił fangą w gębę, a ja nawet nie mógłbym mu oddać. Cholerna bezsilność, ale co zrobić ? W końcu lepiej siedzieć na ziemi, niż robić w spodnie gdzieś w powietrzu.
   W środowe popołudnie już wyglądało na to, że wreszcie pogoda się ustali, unormuje i pozwoli na jakieś sensowne dłuższe latanie. Prognozy bardzo dobre, łąka równa, czasu pod dostatkiem, toteż zapakowałem klamoty i ruszyłem pełen optymizmu na odkucie się na warunie. Na miejscu nieco zamarudziłem z powodu oddalającej się w kierunku Wąbrzeźna dużej ciemnej chmury. Niby się oddalała, ale jakby na komendę, akurat gdy złożyłem napęd zaczęła powoli puchnąć i rosnąć. Zauważyła mnie ta franca i chyba chciała pokazać, że tym razem niebo będzie tylko dla niej.
   Kilka telefonów do kumpli i po dziesięciu minutach było wszystko jasne. Z latania nic nie będzie, a czekać na łące nie ma najmniejszego sensu. Kilkanaście kilometrów dalej pogodowa tragedia, wieje, dmucha i jakby niebo chciało się zawalić wszystkim na głowę. Spakowałem klamoty i wróciłem do domu jak zbity pies skopany i skołtuniony przez ową chmurę. Cholerna pogodowa niełaska.....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz