wtorek, 1 lutego 2011

Styczniowe loty...

  No...Co tu dużo pisać - udało się w styczniu jeszcze polatać. Dwa miesiące na ziemi sprawiły, iż głód latanie ogromny nasilał się coraz bardziej.  Pogoda ostatnio zaczęła robić się znośna, więc pojawiła się iskierka nadziei, że wreszcie się uda.
  Tydzień temu zrobiliśmy sobie wycieczkę do Wielkopolski. Jeszcze przed Toruniem "z krzaków prawie" wyłoniła się znajoma paralotnia z podwieszonym znajomym pilotem. Marek latał a my pokonywaliśmy kilometry, by spędzić czas równie miło. Jednak nie w powietrzu. To sprawiło, że jeszcze bardziej chciało się latać i właściwie każdego dnia tęskno spoglądaliśmy w niebo. Pogoda właściwie cały czas zapowiadała się ładna i w końcu udało się zgrać nasz czas wolny, warunki i chęci w jedno i wreszcie pojechać na jakąś znośną łąkę. W piątek pojechałem po Sosnę do pracy i już w komplecie podskoczyliśmy do Grubna by z tamtejszych rejonów w końcu polatać choć trochę. No i wystartować z ośnieżonej zmarzniętej łąki,  zobaczyć jak to jest gdy ziemia jest twarda, zmarznięta i przykryta białym puchem. W planach był lot, udane lądowanie, kontrola sprzętu, przewietrzenie Nemówki i być może kilka prób startu z "nowym/starym" Actionem.
   Wiatr ok 2-3 metrów trochę różnił się od tego w prognozie ale co tam. Latało się w gorszych warunkach a dwa miesiące na ziemi sprawiają, że człowiek zaczyna wariować. Rozłożyłem sprzęt, rozgrzałem napęd i wystartowałem. Powietrze trochę nierówne, nieco turbulentne ale dało się przyzwoicie latać. Powariowałem nieco nad Sosną, zrobiłem małe "kółko" po okolicy i zacząłem przygotowywać się do lądowania. Oczywiście krąg, drugie podejście i wyłączyłem napęd. Leciałem do ziemi całkiem ładnie, równo, wybrałem miejsce, wysiadłem z uprzęży i gdy już już miałem przyziemić jakiś cholerny podmuch zaczął mnie podnosić i nieść na sam koniec łąki. Żeby było śmieszniej na tym końcu była linia energetyczna, drzewka i ogródki działkowe. Żeby było jeszcze śmieszniej łąka zaczęła opadać. Taki już jej urok. Trzeba było się ratować i wylądować jak najdalej od krzaków i drutów. Sterówka w lewo i poczułem, że się uda w miarę bezpiecznie uciec od tych wszystkich "drobiazgów". Wylądowałem - tyle że jadąc na tyłku przez chwilkę z górki - za słabo zahamowałem i poślizgnąłem się na zmarzniętej ziemi. Wkurzony ale cały.
   Aby nie powtarzać błędu postanowiłem jeszcze raz odpalić i powtórzyć lądowanie. Tyle że gdy udało mi się ładnie rozłożyć glajta zmienił się delikatnie wiatr i napęd sprawiał problemy z odpaleniem. Odpuściłem by w coraz silniejszym wiaterku pobawić się Actionem. Ale właściwie tylko go rozłożyłem, obejrzałem, przewietrzyłem i zaczęliśmy się zbierać. Do domu dotarliśmy gdy było już ciemno. Podsumowując udany lot w warunkach zimowych. Kolejny lot, który zostawia więcej doświadczenia i uczy różnych takich drobiazgów. Taki, który przypomina, że wiatr czasami jest nie do przewidzenia.

   Wieczorem zesemesowaliśmy się z Markiem - sobota zapowiadała się w miarę więc umówiliśmy się na poranne latanie na łące przy toruńskim Cmentarzu Komunalnym.

Krótki sen i z samego rana bladym świtem pojechałem z zamiarem poćwiczenia lądowań i jak pogoda dopisze wspólnego polatania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz