piątek, 18 kwietnia 2014

wietrzny czwartek....

   Wczorajsze popołudnie zaliczyć należy do tych bardzo udanych. I choć wiele rzeczy tego dnia nie szło jak należy ponad godzinka w powietrzu wynagrodziła znakomicie trudy dnia codziennego. Od samego rana coś tam życiowo kulawo szło - rano nie chciało się wstawać, w robocie gonitwa, potem przymusowe czekanie na parkingu aż jakaś podstarzała wytapetowana pinda co mnie zastawiła czerwonym kabrioletem wróci i łaskawie przeparkuje swojego mercedesa, następnie podpity zżulony rowerzysta pokazujący środkowy palec podczas wyprzedzania, potem kolejki w sklepach, wreszcie prognozy zwiastujące coraz silniejszy popołudniowy wiatr i rezygnujący z latania koledzy. W domu wreszcie wszystko się poukładało i po obiedzie zapadła decyzja. Jade i na miejscu zobaczymy organoleptycznie jak to z tym lataniem będzie. Albo poćwiczę na ziemi i dopieszczę napęd, albo polatam i poćwiczę nieco trudniejsze warunki. W końcu trzeba się rozwijać i iść do przodu, bo takie latanie w masełku to trochę za mało.
   Łąka przywitała wysoką trawą i nieco nierównym wiatrem od trzech do pięciu metrów, Solo z samochodu, wymiana filtra paliwa, kontrola wszystkich śrub, śrubeczek, złączek, podkładek i na deser doregulowanie gaźnika. Tak grzebiąc postanawiam latać, zatem Buran z wora, paliwo do zbiornika i powolne szpejenie. W powietrze biorę siedem litrów zupy - będzie okazja sprawdzić spalanie i świecę po regulacji.
   Start alpejką bez problemów. Buran posłusznie wstał, zaczekał aż się obrócę i zabrał, gdy tylko dodałem gazu. Od razu, bez świrowania nad łąką lecę pod wiatr i robię jakąś sensowną wysokość. Prędkość do przodu to zaledwie kilkanaście kilometrów względem ziemi, więc szału nie ma. Jest nierówno, tu podnosi, tam dusi, ale to normalne w dniu pełnym słońca i lekkiego wiatru. Niedaleko Zamku Bierzgłowskiego załapuję się na noszenia od żagla, jaki tworzy wiatr spotykający się z tamtejszą skarpą. Fajno. Po jakimś czasie odpuszczam, lecę nad Łubiankę i dalej w stronę łąki, nieco kręcenia się po okolicy, takie pierdzenie dla widoków i zabawy powietrzem.



   Gdy kierunek wiatru nieco się zmienia postanawiam polecieć w stronę Piwnic. Nieco kręcę się po okolicy i chłonę typowo wiosenne widoki. Tu traktor na polach, tam sarny, gdzie indziej jeszcze latające nisko bociany które przegania jakiś wiejski psiak. Dzieje się ;)





   Ostatecznie szwendam się tak po okolicy ciesząc się lataniem i dobrymi warunkami. W powietrzu jest przyjemnie, widoki są przednie, paliwo w baku jest i te wszystkie drobne sprawy, które tak denerwowały mnie wcześniej już właściwie się nie liczą. Ląduję po godzinie i dwudziestu minutach na sam koniec bawiąc się w konwojery. Przy takim wietrze to łatwizna, ale wychodzę z założenia, że praktyki nigdy za mało.
   Jeszcze ponowna kontrola napędu po regulacji - świeca ma idealny ceglany kolor, a spalenie nie przekroczyło 3 litrów na godzinę lotu. Jest świetnie.


   Podsumowując popołudnie udało się znakomicie. Było latanie w nieco wietrznych warunkach, zabawa ze skrzydłem i odpoczynek od tej całej codzienności. Wyśmienity wietrzny czwartek...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz