środa, 30 kwietnia 2014

pogoda dopisuje...

   Długi weekend majowy za pasem, wczoraj latanie, dziś latanie, jutro być może też, za dni parę znowu, ech fajnie jest i gdyby nie zarośnięte trawą praktycznie wszystkie startowiska w okolicy można by rzec, że jest idealnie. No ale nie ma tak dobrze.
   Wczoraj wypadło na Pływaczewo i latanie w bandzie, choć nie do końca. Na łące jak zazwyczaj byłem pierwszy i gdy dotarli kolejni solówka już czekała zagrzana. Wiatru zero i jedyne co się pojawiało to drobne podmuchy termiczne. Ostatecznie tragedii nie było i start nawet wyszedł przyzwoicie.
   Ekipa dopiero się zjeżdżała i wiadomo było, że zbyt szybko nie pójdą w powietrze. Wobec tego puściłem się samopas pocieszyć się maślanymi warunkami w powietrzu. W połowie drogi do Chełmży padł mi GPS niejako kłując w oczy starymi zużytymi akumulatorkami. Za każdym razem gdy chcę je wywalić liczę, że jeszcze trochę pociągną i tak je wywalam do kilku dobrych tygodni. Gdy padają w czasie lotu oczywiście obiecuję sobie je wyrzucić, ale w domu wędrują do ładowarki i jakoś nie mogę się ich pozbyć. 
   W końcu Chełmża, nieco kręcenia nad Sylwią by wiedziała, że myślę i jestem, że wszystko gra i buczy. Trochę zdjęć, może z dziesięć minut kręcenia się nad miastem i ostatecznie wracam do Pływaczewa. 






   Banda w końcu wystartowała i poleciała do Golubia Dobrzynia, Warunki idealne, wiatru prawie nie ma, paliwa całkiem sporo więc decyduję przelecieć się do Wąbrzeźna i zerknąć jak tam wygląda Wałyczyk. Łąka wyrównana, ze świeżo posianą trawą która ledwie wschodzi. Totalne przeciwieństwo większości okolicznych łąk zarośniętych niby dżungla. Gapię się na start Czesława, lecimy kawałek obok siebie po czym się rozlatujemy - On na wschód, ja w kierunku startowiska. Dwóch pilotów samotników na niebie pełnym ludzi ha.



   Ląduję po prawie dwóch godzinach latania w innym końcu łąki i w zupełnie innym kierunku wiatru. Startowałem na zachód, lądowanie wypadło w kierunku wschodnim skąd delikatnie zaczęło podnosić wstążkę. Spalanie nie przekroczyło trzech litrów na godzinę. Jest super. Gdy zwijam sprzęt wraca parami reszta. Gdy ostatnie z moich gratów lądują w bagażniku ostatnia paralotnia właśnie ląduje. Z podniesionym przednim kołem i strzałem w gaźnik przyziemił ostatni z latających tego dnia pilotów. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że było nas tam całkiem sporo, siedem osób to już stado. Nieźle.... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz