sobota, 26 listopada 2016

jesienią bywa różnie...

   Im bliższy koniec roku tym większe ciśnienie w firmie na wykorzystanie zasobów urlopowych. Gdy roboty natłok wypuścić się na jakiś wypoczynek nie ma kiedy bo wciąż jest coś do zrobienia, dopilnowania i obecność w robocie jest właściwie nieodzowna. Latem nie ma z tym większego problemu bo dni są na tyle długie, że nawet spędzając sporo czasu w pracy można jeszcze wyskoczyć na jakiś fajny dłuższy lot. Jesienią i zimą nie ma już takiego luksusu, w robocie też zazwyczaj jest spokojniej więc to lepsza pora na wykorzystanie zaległości. Idealnie jest gdy pogoda sprzyja i uda się bryknąć w powietrze. Gorzej, gdy jest wreszcie wolne i nikt nie zawraca głowy jakimiś drobiazgami, napęd pracuje jak złoto, jest czas i chęci a brakuje jedynie jakiejś sensownej pogody. W takim momencie pojawia się uczucie niedosytu i straty czasu którą może zrekompensować jedynie jakaś wycieczka w niebo. Ostatnie dni to właśnie taki urlopowy okres z pogodą przypominającą mokrą ścierę podczas której żadnego sensownego latania nie było. Jedynie czwartek dopisał jako taką aurą, jednak nie było tak fajnie żeby robić z tego jakąś wielką historię. Ot po prostu kilka godzin nadających się do latania w przerwie pomiędzy mgłami przypominającymi brudną mokrą ścierę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz