Wreszcie można
przyznać, że wszystko powoli wraca do normy. Od kilku tygodni trwający zajob w
robocie powoli się uspokaja i kończący się tydzień zaliczyć można do tych
normalniejszych. W końcu zaczyna się wszystko układać, dopasowywać i jest czas na spokojne wykorzystanie pogody do
latania.
Dziś wypadło na
latanie z jednej z okolicznych łąk i całkiem przyjemny oblot zachodniej strony Torunia. Nie byłoby w tym
nic szczególnego, bo co jakiś czas tu latam, gdyby nie śmiganie w towarzystwie
motolotni prowadzonej przez aktualnego wicemistrza świata (że o licznych innych
licznych tytułach mistrzowskich nie wspomnę). Przemek Jurkiewicz z Mikrolotu
akurat szkolił i udało się w przerwie pomiędzy kolejnymi lotami chwilkę
pogadać. Choć często latamy „obok siebie” to jakoś tak wychodzi, że na ziemi
widzimy się zdecydowanie rzadziej. A szkoda, bo facet sympatyczny i żyjący
lataniem. Kursanci też zresztą fajni ludzie i znamy się nie od dziś…
Warunki do latania
całkiem dobre, więc jak zawsze w takich momentach nie było na co czekać, tylko zostawić
pogaduchy na kiedy indziej, wystartować i znów nieco poświdrować
powietrze. Pierwszy plan to lot pod
wiatr nad Zamek Bierzgłowski, kilka zdjęć i wykrętka na zachód w stronę
Bydgoszczy.
Kolejna nawrotka
tuż przed granicą CTRu i lot w kierunku Unisławia. Teraz lot nieco wyżej, by z nieco większej
wysokości pogapić się na ziemię. Widok nie jest aż tak szałowy – powietrze jest
wilgotne, popołudnie jest z gatunku tych ciemniejszych, słońce zakryły
gęstniejące ciemne chmury i w ogóle czuć w kościach, że lato powoli się
kończy. To najwyższa pora na zmianę
okularów z tych przeciwsłonecznych na żółte „kontrastujące” przez które można
się gapić do woli. W ogóle jakoś się tak przyzwyczaiłem do latania w okularach,
że teraz bez żadnych ani rusz. Do tego lotu trzeba było zabrać dwie pary i całe
szczęście „na pokładzie” były te kontrastówki. Znów kilka zdjęć i zejście spiralką niżej. Kolejny zwrot i powolny
powrót na łąkę „na niskiej”. Tak by nie było zbyt jednostajnie ;)
Lądowanie z pierwszego podejścia, by nie przeszkadzać motolotniarzom. Przyziemienie dokładnie tam
gdzie było zaplanowane żeby nie nosić klamotów do samochodu i na spokojnie
się spakować. Samo składanie wyszło nieco dłużej i jak zazwyczaj trwa dobre
dwadzieścia minut, tak teraz się nieco przedłużyło. Trochę dlatego, że jestem
gaduła, a trochę z powodu nadzwyczajnego wysypu ludzi z którymi długo się nie
widziałem i nie rozmawiałem. Coś w tym jest, bo udało się nawet zamienić kilka
słów z właścicielem łąki, co w natłoku zajęć nie zdarza się często.W domu
zameldowałem się równo godzinę po lądowaniu, wylatany z głową pełną tego
wszystkiego, co tylko może dać fajny lot, z motolotnią w tle...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz