Ostatnio nie mam chyba szczęścia do spokojnych warunków. A
to wietrznie, a to przedburzowo i ogólnie nie mam czasu jak już jest spokojnie…
W poniedziałek też tak jakoś w powietrzu było trudniej niż
zazwyczaj. Początek był taki, że prognozy sobie, a rzeczywistość sobie.
Zapowiadano dosyć spokojne popołudnie z wiatrem 3-4 metry, i z tego powodu po robocie w głowie tlił się
oczywisty w takim wypadku pomysł na latanie. Widoki za oknami też dosyć możliwe, więc czemu by nie?
Telefon do jednego kumpla i lekkie zbicie – sam się nie
wybiera i zasiewa ziarno jakiejś obawy. Może być za silnie i w ogóle
nieciekawie to wygląda, widzi za oknami budującą się burzę i w ogóle jakoś ta
pogoda zbyt podejrzana jest.
Tłukę się myślami, znajomy ma rację, trwa to dobre pół godziny i gdy dzwoni
inny toruński koleżka z pomysłem na
wspólny lot z toruńskiego lotniska jakoś wszelkie obawy rozpadają się w gruzy –
pojedziemy i zobaczymy, ostateczną decyzję podejmiemy na miejscu. Jak będzie
latanie to super, jak nie, to będzie okazja się spotkać i pogadać o lataniu.
Gdy wyjeżdżam widzę
burzę o której słyszałem dobrą godzinę wcześniej. Ogromny, wciąż budujący się
cebek, jeden z takich, które zostają w pamięci i jeden z takich, którego nie
chciałoby się widzieć z powietrza. Ciemny, groźny, potężny, ogromny i na
dodatek tuż przy Chełmży. Niefajnie, bo w pobliżu można naliczyć jeszcze ze dwa,
tyle, że są o wiele, wiele dalej.
Na lotnisku niebo już jest lepsze, może trochę przez to,
że owe złe chmurzyska trochę zasłoniły drzewa, a może przez to, że właśnie
wylądował jeden ze znajomych pilotów samolotowych. Oczywiście krótka wymiana
zdań i Darek melduje, że trochę rzuca, wieje, ale ogólnie nie jest aż tak
źle. To, że wieje wiadomo też na ziemi –
rękaw pracuje aż miło, flagi łopoczą, a drzewa szumią z cicha. Poza tym lądował
trawersem i widać było, jak Jego lekki SkyRanger przebija się na prostej do lądowania.
Można było sobie po tym zdać sprawę, jak to będzie na paralotni która jest
przecież o niebo bardziej podatniejsza na różne takie podmuchy czy turbulencje.
Hołewer tendencja miała być spadkowa, wiatr rzeczywiście
powolutku stawał „się możliwy” i co najważniejsze, niebo zaczynało wyglądać
coraz lepiej. Gdy dotarł Marek zapadła
ostateczna decyzja i ruszyliśmy na płytę. Szpejenie, wyczekanie nieco słabszego
wiatru i hajda.
W powietrzu niezbyt kolorowo, ale też nie tak źle by od razu
odpuścić. Jeszcze trochę wieje, ale liczymy, że im później, tym będzie
spokojniej .
Nisko nieco szkwaliście rzuca mną w sposób jaki mi zupełnie
nie odpowiada, a gdy wchodzę wyżej prędkość postępowa względem ziemi ostro
spada i trzeba się ratować speedem, by cokolwiek lecieć „w przód”. Wobec tego najwygodniej lecieć pod wiatr na
tyle wysoko, by zminimalizować rotory od ziemi i na tyle nisko, by jeszcze
cokolwiek było do przodu. Niestety wychodzi nieco źle dobrany do mojej
aktualnej wagi sprzęt. Jestem w „dolnej wadze”, a to jak wiadomo odbija się na
prędkości i sztywności glajta.
W każdym razie lecę i wciąż posuwam się do przodu. Skrzydło
czasami podskoczy, czasami gdzieś się wykręci, bujnie i zaklapi, jednak mając
jakieś doświadczenie ze swobodnego latania wiadomo jak sobie radzić. Odpuszczone trymery, łapy w gotowości i
otwarty umysł gotów na reakcję. No i odrobina wiary we własne umiejętności.
Marek odpalił kilka minut po mnie i powoli pędzi za mną. Ma
Nucleona WRC, jest bardziej doważony i w ogóle świetny z Niego pilot więc
powoli mnie dogania. Lecimy razem nad ogromną wyciskarkę do cytrusów jak
ochrzczono budowany przez redemptorystę T.Rydzyka kościół przy wyższej szkole
medialnej. Potem dalej nad port drzewny i zaczynam lecieć wyczuwalnie wolniej.
Niestety daje znać o sobie ukształtowanie terenu – tam gdzie
wiatr wyhamowała ziemia, budynki i drzewa wiało mniej, tam gdzie nic nie
przeszkadzało czyli nad Wisłą wiatr się rozbestwiał i spowalniał mnie do
oszałamiających 5-6 km/h. Szału nie ma.
Trochę tak kombinuję próbując trochę na różnej wysokości,
ale gdy nieco niżej mięknie mi ponad połowa skrzydła łapiąc konkretna klapę
postanawiam odpuścić i wrócić nad lotnisko.
Po drodze jeszcze trochę rzuca i jest jasne, że pogoda jest dziś
nieprzewidywalna.
Sam lot jest fajny, z gatunku tych podczas których człowiek
może się sporo nauczyć, zobaczyć, przećwiczyć i przede wszystkim nieco
otrzaskać te odrobinkę trudniejsze warunki.
Do lądowania podchodzę dwa razy. Pierwsze podejście
przerwałem z powodu kolejnej klapki, takiej drobnej co to od razu sama wyszła,
jednak na tyle dużej by wybić mnie z rytmu podejścia do lądowania. Drugi raz
już bez wodotrysków. Rozpędzenie, wyrównanie, wytrzymanie, przyziemienie i
jestem na ziemi. Jeszcze stawiam
skrzydło alpejką i przenoszę je nad głową bliżej samochodu. Taka wisienka na torcie
na samo zakończenie lotu, a zarazem dobre ćwiczenie którego nigdy za mało. Bo choć wielu ludzi
lata z napędem, to postawić skrzydło alpejką i z nim pójść akurat tam gdzie
chcemy nie jest taką oczywistością. Gdy
tylko się da ćwiczę takie sztuczki bo to fajna zabawa i zawsze coś tam więcej
człowiek potrafi.
Marek jeszcze nieco polatał i wylądował w kilkanaście minut
po mnie. Samo lądowanie bardzo ładne i widać było dobrą rękę. Ma facet to coś,
co sprawia, że lata po prostu dobrze.
Krótkie pogaduchy i żegnamy się z toruńskim lotniskiem po całkiem udanym
locie. Takim w nieco bardziej wymagających warunkach, takim w którym się można
sporo nauczyć i takim, który się całkiem fajnie wspomina….
Hej! Jakie miales ustawienie trymerow podczas tej klapy? Lot na speedzie? No i jak sie zachowalo skrzydlo?
OdpowiedzUsuńTa większa klapka weszła w skręcie - trymery prawie do końca, speed i sterowanie kulkami. Wyżej prawie stałem w miejscu, niżej nieco rzucało od drzew i ukształtowania terenu (rotory) i myślę, że to mógł być jeden z powodów dzięki którym skrzydło zaklapiło. Samo skrzydło zachowywało się bardzo dobrze, jedyne co bym zmienił to rozmiar - aktualnie latam w dolnej wadze i chętnie przesiadłbym się na rozmiar mniej. Ogólnie warunki nie były maślane i zdarzyło się klapnąć co przecież jest normalnym stanem lotu. Pozdrawiam
UsuńDziekuje za odpowiedz. Powiedz mi jeszcze prosze, skrzydlo wypelnilo sie od razu? Czy ta klapa drastycznie zmienia Twoj kierunek lotu?
OdpowiedzUsuńZ wypełnieniem tego skrzydła nie miałem jeszcze problemów, czasem delikatnie trzeba pomóc ale wszystko na spokojnie. Buran ma dosyć duże wloty a ja chyba jeszcze nie liznąłem aż takich bardzo trudnych warunków. Co do kierunku - klapa jak klapa coś zawsze zmieni. Skrzydło poszło w bok ale odpowiednia reakcja i wszystko wróciło do normy.
UsuńJak masz okazję polataj swobodnie - to się bardzo przydaje ;) Pozdrowienia
Hej ParaglidePara (kurczak, nie wiem jak masz na imie :) ),
OdpowiedzUsuńDziekuje za odpowiedz. Swobodnie mam wylatane duzo, dlatego tak dociekliwie pytam. Podczas SIVow ktore zrobilem, reakcja skrzydla na klape na speedzie byla bardzo drastyczna na moim Passion Uturn, poskrecanie w tasmach itp. atrakcje. W przypadku PPG Ty leciales nie tylko na speedzie ale i na prawie max otwartych trymerach. To daje 60+ km/h, duzo wiecej energii kinetycznej niz na samym speedzie ktora musi gdzies ujsc gdy skrzydlo sie dlugo bedzie wypelniac. Nie slyszalem jeszcze o klapie na buranie reflex w konfiguracji reflex. Dlatego pytam. Dziekuje za odpowiedzi. Pozdrawiam.
Chętnie się dzielę tym co się dzieje podczas lotu. W sprawie wszelkich szczegółów najlepiej napisz w okienku wiadomości do nas lub na adres luke77@poczta.wp.pl
OdpowiedzUsuń