Jest upalnie. Konkretnie upalnie. Upalnie ile wlezie. Tak
bardzo, że aż….Tymi słowami można by właściwie podsumować ostatnie latanie, ale
należy napisać kilka słów, co by pamiętać na stare lata, że nawet w konkretnie
upalny dzień na ziemi można ujrzeć tęcze. Taką najprawdziwszą, nieudawaną i
rzeczywistą….
Początek standardowy – pakowanie klamotów do samochodu,
rozpakowanie na łące, rozgrzanie napędu, rozłożenie glajta i hajda w powietrze.
Trochę kręcenia po okolicy, wycieczka do Lisewa i nad Chełmżę. W międzyczasie nieco niskiego latania nad polami mieniącymi się
typowo letnimi kolorami zboża gotowego do żniw. Połowa lipca na karku, więc
takie widoki są normalne. Pełne słońca złote kłosy poprzetykane coraz bardziej
blednącymi plamami łąk i kartoflisk. Nie dziwota, że owa zieleń coraz bardziej
blednie, bo od dłuższego czasu nie było porządnego deszczu. Miejscowi radzą
sobie podlewając owe blednące pola gdzie się da. I właśnie te podlewaczki były
źródłem letniej tęczy o której piszę powyżej. Małej, skromnej, jednak takiej
zupełnie prawdziwej zrodzonej z załamania promieni słonecznych na kropelkach
wody…..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz