I choć polskie wybrzeże niewiele się zmieniło to było fajnie. Taki dobry oddech od codzienności, ciągłej gonitwy i tego wszystkiego co niesie codzienne łażenie do roboty, użeranie się z różnymi ludźmi itd itp.
Kilka na pozór zwykłych dni spędzonych inaczej potrafią zdziałać cuda i po powrocie już daje się odczuć chętka na ponowny taki wypad. Taka tęsknota, by zostawić wszystko na jakiś czas i znów odpocząć od wszystkiego.
I chociaż miejscowi dymają przyjezdnych na cenach i sprzedawanym towarze ile wlezie, ryby tylko bywają dobre, infrastruktura jest wciąż średnia to trzeba przyznać poziom powoli się poprawia. Do tegorocznych przebojów kulinarnych zaliczyć można pierwsze starcie z zupą rybną i czebureki robione przez rodowite Ukrainki. Przetestowaliśmy też kilka innych atrakcji (nawet tych paralotniowych) ale te nie są warte wspominania. Było nieźle...
Ale ale, nad morze jeździ się przede wszystkim dla bałtyckich plaż i wylegiwania się na gorącym piasku. Tu pełen sukces, kilka słonecznych dni wypełnionych smażeniu się niczym frytki, kąpiele pośród toni i kilka dobrych spacerów po lesie, wydmach i najbliższej okolicy. I nawet Wirus znalazł dla siebie jakieś sensowne zajęcie co pozwala się domyślać, że nawet nasz pupil wypoczął, odsapnął i było mu całkiem fajnie....
Nie będę się produkował pisząc po kolei jak tam było. Odpoczęliśmy konkretnie i czasami trzeba się wyrwać na kilka dni w inne środowisko. Odetchnąć, odpocząć, spędzić kilka dni na niczym nie hamowanej konsumpcji i leniuchowaniu w ciepłym lipcowym słońcu....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz