Pomimo wcześniejszego lądowania z powodu wiatru prognozy
wieszczyły, że na wieczór znów siądzie jeszcze na tyle, by dało się sensownie
polatać. „Było nie było” trzeba poczekać i zobaczyć jak wyjdzie.
W międzyczasie dojechał Błażej z rodziną i jak za
dotknięciem czarodziejskiej różczki siadło prawie do zera. Szybkie szpejenie,
plan na godzinkę w wieczornym masełku i start jeden za drugim.
Niestety Błażej wylądował po zaledwie kilku sekundach już w
chwilę po starcie. Coś tam strajkował silnik, przerywał i kaszlał czymś się
krztusząc. Zawsze gdy coś takiego się dzieje najlepiej wylądować i wszystko
dokładnie sprawdzić – w powietrzu przecież nie da się wysiąść, zatrzymać się w
miejscu by po chwili ruszyć dalej…
Wobec takiego obrotu sprawy kilkanaście minut kręciłem się
na niskiej czekając aż „mechanika” wróci do stanu używalności. Niestety silnik
zastrajkował konkretnie i nijak nie chciało mu się współpracować. Ja się
właściwie też już nalatałem wcześniej i wobec takiego obrotu sprawy
postanowiłem wylądować. Błażej fajny facet jest i sympatyczny pilot więc co ja
Mu będę nad głową hałasował gdy siedzi na ziemi i próbuje się dogadać z
napędem. Poza tym długo razem nie lataliśmy więc trzeba się nagadać, naklotować
jak stare baby o tym co słychać, gdzie to ostatnio latał, jakie kto przeżył
przygody mniejsze i większe. W sumie wyszło 15 minut latania i godzina
gadania…..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz