Pogoda jak drut, latać się chce, wiec by zrobić jakiś
sensowniejszy nalot trzeba się też liczyć z lataniem w warunkach innych niż
maślane. Tak też było z dzisiejszym
lataniem. Na łące zameldowałem się nieco po czwartej. Trochę zamarudziłem
rozkładając sprzęt i gdy tylko nieco zmalał wiatr odpaliłem pierdziawkę, by wreszcie trochę pobyć w powietrzu.
Jak można się było spodziewać była lekka huśtawka, jednak
nie na tyle, by robić w spodnie i od razu lądować. Klaczki ssały aż miło i choć tak naprawdę
termika to była niewielka należy przyznać, że takie loty uczą. Uczą, że
skrzydło lubi sobie skoczyć do przodu, zostać w tyle, że tu podnosi, że tam
dusi i po prostu trzeba czasami popracować rękoma a nie tylko bezmyślnie
wciskać gaz.
Nie poleciałem daleko, ot wystarczyło kręcić się w promieniu
kilku kilometrów, by poćwiczyć robienie i gubienie wysokości,, hamowanie i
przyśpieszanie skrzydła, wchodzenie i centrowanie kominów oraz to wszystko
czego tak boją się niektórzy napędziarze.
Gdy tak latałem i zabawiałem się z coraz słabszą
popołudniową letnią termiką, wiatr który
wcześniej osłabł znów się nieco wzmógł sprawiając, że miejscami stałem w
miejscu. Było nie było, trzeba było wylądować. Z termiką można poćwiczyć, ale
stać w miejscu lub latać na wstecznym to już nie teges…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz