środa, 26 września 2012

nowa miejscówka...

   O nowym "możliwym do latania" miejscu wiadomo było już dawno i co najmniej kilka razy podchodziłem do oblotu. Zawsze jednak coś tam stało na przeszkodzie, coś tam stanowiło lepszy wybór lub najzwyczajniej nie chciało się testować nowej łąki.
   Wczorajsze popołudnie dopisało piękną pogodą i to był idealny moment, by wreszcie się zabrać za oblot sensownej alternatywy wobec Strużala, który pomimo niewątpliwych plusów czasami nie sprzyja. Trawa zbyt rzadko koszona i bezpośrednie sąsiedztwo jeziora to podstawowa zmora tego naszego "dyżurnego"trawnika. Alternatywa była i jest potrzebna, więc nie można się było dłużej ociągać.
   Jakoś po szesnastej wystartowałem. Leciałem. W końcu, znów i nareszcie. Kilka kręgów, wywijasów nad okolicą i można się było puścić dalej. Nie miałem żadnego wielkiego planu. Ostatnio wyraźnie brakuje latania "dla latania" i tak planowałem pośmigać. By znów cieszyć się każdą chwilą w powietrzu, by nasycić się wreszcie widokami skąpanymi w jesiennym słońcu. Pogody "lotnej" będzie powoli coraz mniej i trzeba maksymalnie wykorzystać każdą sprzyjającą okazję.



   Do Chełmży poleciałem od południa i wschodu, by tuż przed miastem "przeskoczyć" nad dom. Oczywiście łączność z Sosną, machanie łapkami, buziaki i te sprawy. Potem trochę kręcenia się nad miastem i trochę zdjęć "Chełmżyńskich widoków" i rozwijającej się w ekspresowym tempie budowy na "naszej ulicy".




   Latałem tak może z pół godzinki i powoli zacząłem drogę powrotną. Wracałem tak samo, jak leciałem "do". Nad "pierwszą już nieczynną łąką na Strużalu" polatałem trochę dłużej, z powodu niecodziennego widoku opryskiwania pola. Niby nic, ot traktor pryskający jakieś świństwo na ziemię. Jednak kłęby pary i brązowa breja na tle ziemi wręcz prosiły się o zrobienie kilku zdjęć.





   W końcu poleciałem dalej. Idealny czas na gapienie się do woli. Czysty odpoczynek i relaks jakich mało. Po może dwudziestu minutach byłem nad łąką i powoli przymierzyłem się do lądowania.




   Planowałem przyziemić tuż przy samochodzie, tuż przy miejscu z którego startowałem. Wiatru właściwie nie było, więc wiadomo, że będzie długie podejście, do tego znad drzew, więc trzeba było dobrze "przypasować. Na Strużalu jestem wlatany i właściwie "w ciemno" wiadomo jak podejść. Tu miał być pierwszy raz i choćby z tego powodu wypadało idealnie wylądować.
   Pierwsze podejście niespecjalnie wyszło. Trochę za wysoko. Gaz do dechy, krąg i podszedłem ponownie. Przyziemiłem może z dwa metry dalej niż chciałem i generalnie wszystko wyszło cacy.
   Buran powędrował do wora, potem wraz z napędem do samochodu i w promieniach zachęcającego słońca wracałem do domu. Zadowolony, wypoczęty i super zadowolony z nowej miejscówki. Bo wreszcie oblatana, bo zaledwie dziesięć kilometrów od domu i właściwie na każdy kierunek. Fajno ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz