Majówkowy trzeci dzień bez jakichś dalszych wyjazdów i konkretnych wodotrysków. I choć była możliwość wyjazdu do Wałyczyka na zaproszenie jednego ze znajomków wygrała opcja latania u siebie z banalnie prostego powodu, mianowicie czasu będącego ostatnio wciąż towarem deficytowym.
Pierwszy start nieco przed czternastą. Takie kręcenie się po najbliższej okolicy ze słabawą wiosenną termiką i lekkim wiatrem. Pół godziny latania nad polami pełnymi mleczy bardziej żółtych teraz od rzepaku.
Po lądowaniu obowiązkowa kontrola świecy i drobne korekty ustawień uprzęży. Niestety tak to bywa, że przy przesiadce na nową uprząż wciąż coś nie gra w stosunku do tych ustawień, jakie miałem w poprzednim napędzie. Tam mogłem siedzieć godzinami, wszystko grało i pasowało, tu jakoś ciągle nie trafiłem. No ale tak to jest prze nowym sprzęcie, trzeba pokombinować, polatać i w końcu wszystko będzie idealnie dopasowane. Po to są takie loty i takie dni.
Drugi start i drugi lot z założenia miał być też szwendaniem po najbliższej okolicy. Jednak ile można hałasować w jednym miejscu? Szybka decyzja i pruje nad dom pokazać się Sylwii, lecę bez radia ale hałasu narobię tyle, że na pewno sobie pokiwamy. Nucleon w stosunku do Burana to rącza wyścigówka i momentalnie jestem u celu, obowiązkowe kiwania i trochę marudząc tu i tam wracam nad łąkę. GPS pokazuje 52 minuty lotu, paliwa jeszcze nieco jest więc by jakoś to wyglądało w książce lotów postanawiam dobić do godziny. Teraz już nuda. Kręgi nad łąką w lewo i w prawo, na przemian jakbym ćwiczył podejścia do lądowania. Trochę tak jest bo ostatnia prosta zawsze wypada pod wiatr i jest na małych obrotach, potem gaz, skręt , wysokość, skręt, wingover, kolejna prosta, skręt itd itp. Latam tak chyba z dziesiąty raz gdy napęd gaśnie z powodu braku paliwa. Idealny moment, jestem na ostatnim zakręcie z idealną wysokością do lądowania "na swobodnie". Przyziemiam tuż przy samochodzie, składam klamoty i po raz ostatni kontroluję świecę. Jest idealna więc humor dopisuje. W domu melduję się nieco po siedemnastej i grzejemy do Torunia na jakieś lody, gofry czy inne frykasy by jakoś zakończyć trzy dni majówkowej laby od roboty....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz