Tradycyjnie urlopu nie ma, więc zostało jedynie wykrawanie pojedynczych godzin z czasu jaki pozostał po pracy. Potem szpejenie, rozkładanie, start i trasa nad Toruń, szeroki łuk wzdłuż Rubinkowa i Katarzynki, potem przeskok nad Papowo-Osieki, następnie Łysomice i powolny powrót nad łąkę. Tradycyjnie aparat na pokładzie i kolejna porcja fotek.
Potem kilka minut spędzonych na "niskiej" i lądowanie dokładnie "w punkt". Składanie w ostatnich szarościach dnia i powrót do domu akurat, by wyjść z Wirusem po wracającą z pracy Sosnę.Wszystko wyszło idealnie i paraglidepara była wreszcie w komplecie.
Wcześniej wspominałem o kilku różnicach. Pierwszą z nich było latanie bez oficjalnego zgłoszenia lotu. Już od kilku lat zgłaszam każdy lot i ten także miał taki być. Niestety żaden z telefonów do gdańskiego FIS u nie odpowiadał i w słuchawce dało się słyszeć jedynie gładką formułkę, że abonent ma wyłączony telefon. Najwyraźniej tym razem coś tam szwankowało. Drugą ciekawostką było powietrzne spotkanie z bocianem. Przedefilował przed nosem chyba tak samo zdziwiony moją obecnością, jak ja Jego. Pstryknąłem mu zdjęcie, jednak z zaskoczenia wyszedł jakiś niewyraźny bohomaz. No bo kto spodziewa się bociana w połowie listopada ??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz