W lataniu tak jak w życiu, powinno się
wciąż iść do przodu. Nie ma sensu spoczywać na laurach i
wierzyć, że wszystko już się potrafi. Kto tak myśli jest
skończony i nie ma szans być coraz lepszym.
Z moim lataniem jest
tak samo. Każdy lot może przynieść coś więcej i z każdej
chwili warto wyciągnąć jakąś naukę, by po jakimś czasie
przekuć to w realne umiejętności. Co jakiś czas wypada to
zweryfikować pod okiem bardziej doświadczonych kolegów i odbębnić
jakiś egzamin, by móc wpisać w papiery kolejny szczebel w
lotniczej karierze.
I właśnie z takimi myślami w
poniedziałek pędziłem w okolice Kutna, by w Łękach Kościelnych
odfajkować egzamin.
Ale od początku – jakiś czas temu
znajomi donieśli, że gdybym chciał zrobić kolejny egzamin mogę
wpaść do Łęków (Łęk??), gdzie znajomy instruktor ze szkoły
paralotniowej Cloudbase organizuje egzamin. Szybka decyzja,
odpowiednie daniny na rzecz ULCu,
rezerwacja wolnego z roboty i czekam na „ten właściwy
poniedziałek”.
Im termin bliższy, tym bardziej
niepewne miejsce egzaminu, na trzy dni „przed” zapada decyzja o
możliwej zmianie miejsca na Inowrocław. Jeśli dojdzie do skutku to
wręcz wymarzona sytuacja – zamiast jakiejś łąki gdzieś tam hen
między polami byłoby do dyspozycji jedno z najlepiej
funkcjonujących lotnisk aeroklubowych w okolicy. Byłoby genialnie.Ostatecznie decyzja zapadła, Inowrocław
zaklepany i to tam ma być egzamin.. Idealnie i bardzo pasownie.
Niestety w życiu nie zawsze jest kolorowo. Ostateczna decyzja
zostaje jednak zmieniona i pojawia się kolejna ostateczna decyzja o
lokalizacji w Łękach. Taka kołomyja i ciągła zmiana planów
związana jest z dosyć niepewnymi prognozami z których wynika że
poniedziałkowy warun charakterem będzie nieznośny, burzowy,
niestały i ogólnie nie wiadomo jaki.
Jadę zatem do tych całych Łęków (Łęk?) i
podświadomie spodziewam się jeszcze kolejnego telefonu o kolejnej
zmianie. Takowa jednak nie następuje i w końcu jestem na miejscu -
bazie szkoły Falco Marcina Sokoła.
Ludzi pragnących przystąpić do
egzaminu dotarło dosyć sporo, większość to początkujący i
chyba jedyny z całej grupy nie muszę zdawać teorii. Fajno. Jedyne
co mnie drażni to nieznośny upał i skwar nieuchronnie zwiastujący
opady. Prognozy zresztą nie zostawiają innej możliwości –
zapowiedziane są burze, więc duchota jest w taki
dzień czymś normalnym. Pytanie zasadnicze, które się pojawia to
kiedy, czy w ogóle i czy uda się zrobić plan na egzaminowanie?
Gdzieś koło drugiej cała ekipa
kawalkadą aut rusza do pobliskiej knajpy na obiad i teorię. Ja nie
musze nic pisać więc po zbiórce potrzebnych dokumentów wcinam
obiad. Poza tym nuda do kwadratu.
Oczywiście też w tym miejscu
obowiązkowa zbiórka kasy za możliwość latania w łękach.
Ciekawostka tego dnia jest taka, że napędziarze z własnym sprzętem
musza wybulić dokładnie tyle samo co swobodni latający za
wyciągarką. Gdzie tu logika nie mam pojęcia, bo wykonanie lotu na
własnym sprzęcie z własnym paliwem kosztuje tyle samo co wynajęcie
wyciągarki, opłacenie wyciągarkowego itd. Ale nieważne, opłata
to opłata, jest znana wcześniej i to normalka przy tego rodzaju
egzaminach, że prócz wszystkich wymaganych prawem opłatach za
egzamin miejscowi zbierają kasę za korzystanie z lotniska,łąki
itd. itp.
Wracając do obiadu i nudy, w wielkim
skrócie Bedlno nie należy do najszczególniejszych miejsc na ziemi,
a sam Bar Ułański zdecydowanie bryluje w liście miejsc wartych
obejrzenia przez fanów lokali żywcem wyjętych z filmów Barei.
Zaledwie przyzwoity i przesolony obiad plus najgorsza kawa od
dobrych kilku lat, bufetowa żywcem wycięta z przewodnika po
upiorach komunizmu (dokładnie tak), jakieś bibeloty narodowo powstańczo szlachecko cepeliackie, nieco kurzu i ceny
wyższe niż w centrum Torunia. Jednak by nie było tak czarno, są
także plusy - klima działa i można zapłacić kartą wiec światowe
nowinki jakoś tam zawitały.
Popołudniowe niebo nie zostawiło
złudzeń - będzie burza, deszcz i jakaś konkretna ulewa. Niestety
latanie w tym momencie stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Małe
oberwanie chmury trwało dobre czterdzieści minut i ostatecznie
stanęło na tym, że najpierw poholują się swobodni, a po nich w
powietrze pójdą napędy. Zatem latanie będzie, hurra.
Niestety, by można było polecieć
trzeba było uzbroić się w ogromną cierpliwość i czekać do
wieczora bo tak naprawdę dopiero wtedy dostaliśmy możliwość
przygotowania sprzętu oraz pokazania, że cokolwiek potrafimy. Do
późna swoje heroiczne zloty z krótkiego holu robili swobodni, a
nam nawet nie dane było rozłożyć napędów i przygotować
sprzętu. Kazali czekać to czekamy, choć energia wręcz roznosi.
Oczywiście gdy już można było robiliśmy to na dziko w szarówce
schyłku dnia, wilgoci zmieniającej się w mgłę, ostatnich promieniach
zachodzącego słońca i presji czasu, która jak wiadomo bywa
zabójcza.
Nikomu jednak nic się nie stało i
prócz kilku nieudanych startów wszystkie loty były cacy. Mój
trwał całe cztery minuty i przyznam szczerze, gdyby nie konieczność
pokazania co potrafię, w życiu nie wyciągnąłbym nawet skrzydła
o takiej porze. Zbyt późno, zbyt wilgotno, zbyt szaro i dla zbyt
krótkiego lotu. Egzamin jednak to egzamin, trzeba to trzeba i nie
warto teraz marudzić. Zgrzytam jedynie zębami na fakt iż w
Inowrocławiu nie padało a latać można było z fajnego
aeroklubowego lotniska ze świetną infrastrukturą, gdzie każdy
miałby masę miejsca i czasu na ogarnięcie tematu. Trudno, pogody
się nie wybiera, decyzje zapadają gdzie indziej, takie życie,
przewrotność losu i nie ma co się rozwodzić dalej.
Ostatecznie wyjeżdżaliśmy z łąki
po 22 w kilka samochodów, by nie pogubić się we mgle na dziurawych
polnych drogach. Jeszcze krótkie podsumowanie i kilkanaście minut
później popędziłem ile koni pod maską do domu, bo przecież we
wtorek trzeba wrócić do rzeczywistości i pracy.
Podsumowując dzisiejszy wpis - cały
dzień ostatecznie przeleciał w dobrej atmosferze okraszonej masą
rozmów o lataniu. Jedynie czego się mógłbym czepiać to
organizacji ale nie będę taki, liczy się to, że wszyscy zdali
pomimo dość niesprzyjających warunków….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz