Dziś miał być "ten dzień". W końcu wyczekiwane wolny weekend z zapowiedzią całkiem dobrych warunków do pohałasowania nad okolicznymi łąkami. Od rana totalny spręż, pełna gotowość i koszmarnie duże ciśnienie na latanie. Poranne prognozy zapowiadają lekki wiatr i zachmurzenie. Możliwe zamglenia i zero opadów. Taki jesienny standard akuratny do wietrzenia się.
Od rana snuję się po domu jak w amoku i gdy w końcu docieram na łąkę już czuję się jakbym leciał. Napęd z wozu, ostatnie kontrole, grzeję go konkretnie i gdy zabieram się za wypakowywanie glajta na gębę lecą pierwsze kropelki wilgotnej mgły przechodzącej w lekką mżawkę. Przeklinam na końcu języka, Buran nawet nie wyciągnięty z szybkopaka wraca do samochodu, osłaniam jak mogę napęd i chowam go pod klapę z jedynym rozsądnym pomysłem w tej sytuacji - klapnąć na siedzeniu i czekać aż to cholerstwo przejdzie. Siedzę i siedzę, mija godzina i na szybie wciąż kropli. W końcu mam dosyć takiego kiblowania, widać nie ten dzień, nie wstrzeliłem się w aurę i trzeba trochę poćwiczyć cierpliwość. Ostatecznie odpuszczam wracając do domu jak pies z podkulonym ogonem, zlany, zrezygnowany i z jeszcze większym ciśnieniem na odkucie się przy pierwszej lepszej okazji. Nie będzie teraz zbyt łatwo zgrać roboty z dobrą pogodą ale może jakoś się uda.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz