Trzydzieści kilometrów do Brodnicy zrobiliśmy w niecałą godzinkę. Boczny wiatr i lekkie rodeo zmuszało do odpuszczenia trymerów, jednak Buran pruł powietrze całkiem fajnie. Pod nogami wyraźna jesień, nad głową szare chmury i gdzieniegdzie przebijające się słońce. Ogólnie latanie jak w listopadzie, choć to nawet nie połowa października.
W drodze powrotnej natknęliśmy się na jakiegoś miejscowego pilota na niebieskim Nemo. Nieco latania razem i "obcy" ląduje w Małkach na jakimś zaoranym polu. Grzesiek z Januszem odlecieli nad Wąbrzeźno, a ja w tym czasie powoli wracam nad Wałyczyk. Powrót wyraźnie szybszy - coś w tym jest, że gdy się wraca jakoś tak czas przyspiesza. Ląduje może w dziesięć minut po kolegach radosny jak młody źrebak. Ponad dwie godziny w powietrzu robią swoje i frajda z wycieczki jet przeogromna. Choć chce mi się latać jeszcze składam klamoty. Jeszcze tradycyjna szybka kawa w gościnie u gospodarzy i pruję do domu, do Sosny....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz