Ostatni piątek dopisał całkiem miłym porankiem. Może nie do końca udanym, ale miłym. Jako, że miałem wolne od zapier...ania do pracy, bladym świtem wybrałem się na łąkę z zamiarem wylatania choć dwóch godzin. Niestety z pierwotnego planu zrealizowałem zaledwie połowę.
Na łące przywitał mnie lekki północny wiaterek (kierunek "od górki" i drogi) i całkiem dobrze zarośnięta łąka. Kawałeczek był skoszony, jednak nie dałbym rady z niego wystartować - był za wąski....Pierwsza myśl to "że kiepsko to widzę, ale popróbujemy".
Rozłożyłem się, rozgrzałem napęd, zgłosiłem lot i przygotowałem się ostatecznie do startu. Niestety tego poranka dopiero za czwartym razem udało mi się wystartować. Trzy pierwsze próby zawalone konkretnie - za pierwszym razem kilka szkolnych błędów - za słabo biegłem, za szybko chciałem wystartować i w efekcie wywinąłem kozła na kolana - efekt "dżungli" pod nogami i startu w rotorach, drugi start zepsuty także na własne życzenie - w końcowej fazie rozbiegu wyłączyłem napęd. Sam nie wiem jak tego dokonałem, ale jakoś palec nacisnął i napęd zgasł. Za trzecim razem znowu zbyt ślamazarnie biegłem i pod koniec łąki skrzydło miast mnie zabrać, ładnym zgrabnym ruchem opadło do tyłu. Za czwartym razem już wyłapałem dobry moment, zacząłem biec, ładnie mnie zabrało i po chwili nabierałem już wysokości. Trochę lipa z tymi spalonymi startami, ale tak to jest gdy się połączy moje wciąż małe doświadczenie, zarośniętą niewielką łąkę, nadal nieco zbyt słaby napęd i trochę rotorów od "górki". Tego dnia starty wypadły na zawietrznej stronie półwyspu - czyli wiało od strony budynków, drzew i górki. Musiałem nieco zweryfikować pierwotny plan, bo przez te spalone starty straciłem godzinkę, jednak lepiej stracić godzinę lotu niż się poturbować. Tak, czy inaczej za czwartym razem się udało i po kilku minutach nabierając wysokości leciałem już w stronę Chełmży, by pokiwać Sośnie wyruszającej do pracy i odprowadzić Ją kawałek. Pokręciłem się nad Nią, potem nad Jej autobusem, śmignęliśmy razem do Kończewic gdzie się musieliśmy rozstać. Autobus za miastem był dla mnie trochę za szybki, a poza tym czekała mnie teraz droga pod wiatr przy budzącej się termice. A wiało całkiem całkiem. Na odpuszczonych trymerach leciałem ledwie 20 km/h. Poleciałem "duży kręgiem" dookoła Chełmży (przez Bielczyny, Dubielno i Nową Chełmżę) i po godzince lotu wylądowałem na Strużalu. Zgłaszając lot zapowiedziałem się z lataniem do dziewiątej i lądowanie nastąpiło krótko przed tą godziną. Mógłbym polatać więcej, jednak przy zapowiedzianym lataniu wojska wolałem nie ryzykować w powietrzu. Poza tym te trzy spalone starty wymęczyły mnie konkretnie z rana i miałem już trochę dosyć tego biegania "po krzaczorach". Powoli się poskładałem i gdy odjeżdżałem wiatr się nieco odkręcił na kierunek idealny do startu po tym skoszonym kawałku. Cholernik jeden jakby się ze mnie śmiał.....Jednak co polatałem to moje :)
Latało się dosyć dobrze, jednak podsumowując trzeba powiedzieć, że Action rzeczywiście wymaga techniki do prawidłowego startu. A tą trzeba jeszcze doszlifować, dodatkowo chyba trzeba pomyśleć o jakimś mocniejszym napędzie.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz