wtorek, 30 grudnia 2014

ostatni w 2014....

   Dzisiejszy lot był fajny. Po prostu. I choć było mgliście, zimno i niezbyt długo to jakoś taki drobiazgi zupełnie nie przeszkadzały. Nawet szron osadzający kryształki lodu wszędzie, gdzie popadnie nie przeszkadzał. Było fajnie i już.
   Po złożeniu solówka niespecjalnie chciała pracować. Pierdu pierdu i gasła - po ostatnim locie trzeba było zmienić obejmy i dreny paliwa na nowe. Te niezbyt sobie poradziły w niższych temperaturach. Po tej drobnej renowacji napęd hałasował już normalnie i po nieco dłuższym grzaniu można było lecieć. 
   Start bez kłopotów - gdy ładnie, równo wieje nawet worek kartofli pójdzie w powietrze bez zbędnych ceregieli. Alpejka, stabilizacja, obrót, palnik, kilka kroków i lecę....



   Warunki takie sobie. Mgliście że miejscami na wysokości 50 metrów ziemia zanika, do tego trzeba zdjąć okulary które momentalnie pokryły się warstewką szronu. W taką pogodę nie warto lecieć gdzieś dalej i wystarcza już samo kręcenie się po okolicy.





   Okolica znana, nie ma żadnych wysokich przeszkód, masa pól idealnych do kosiaczenia i jakichś niskich zabaw, co aż prosi się o korzystanie. Pod koniec bawię się jeszcze w konwojery i ślizgawki butami po śniegu by wylądować po niecałej godzinie oszroniony i uhahany jak rzadko kiedy.  




   Na samym końcu gorąca herbata z cytryną, pogaduchy z właścicielem łąki o komforcie latania i pogodzie, w końcu klamoty do auta i pruję do domu chyba najfajniej podsumowawszy ostatnie lotne dni...

1 komentarz: