Końcówka ostatniego tygodnia była wielce nieszczególna. Z kilku powodów - praca jak wiadomo czasami nie rozpieszcza i trzeba było dymać do pracy więcej niż zazwyczaj. Trudno ale tak czasami jest. Pogoda też jakaś taka kulawa była i niespecjalnie sprzyjała spędzaniu wolnego czasu w powietrzu. Jedynie sobotnie popołudnie zapowiadało się w miarę i właśnie tego dnia postanowiłem wybrać się w okolice Nowych Dóbr by trochę polatać wspólnie z Błażejem. Tamtejsze tereny są dosyć malownicze, okolica także sprzyja więc szykował się fajny lot.
Sobota była nieco biegająca od rana. Mycie autka, mechanik, zakupy itd. Potem mieliśmy trochę luzu i jakoś tak koło czwartej zacząłem pakować się do samochodu. Wyszedłem jeszcze z Wirkiem na krótki spacer i ruszyłem w drogę. Jeszcze w Chełmży kupiłem trochę życiodajnego soku dla mojej solówki w postaci Etyliny 95 i już bez żadnych ceregieli pojechałem na łąkę.
Niestety na "jedynce" trafiłem na jakąś dziwaczną rowerzystkę, która na nic nie patrząc wjechała na sam środek drogi. Cóż było robić, gira na hamulec, łapa na klakson i próba ominięcia tej niespodziewanej przeszkody w postaci tłustawej persony na jakimś zdezelowanym góralu. Wyszło połowicznie, jednak zahaczyć jej się udało o mój zderzak i delikatnie wgiąć maskę podczas startu do wylotu w kierunku rowu. Zatrzymałem się może z pół metra dalej, zaś "cyklistka" gramoliła się w przydrożnej trawie, tuż obok pogiętego roweru. Na pierwszy rzut oka nic się chyba wielkiego nie stało, jednak rosnący z prędkością meteorytu ogromny guz na czole i krew lecąca z nosa, buzi i kilku otarć kazały zachowywać czujność.
Od razu zatrzymało się kilka samochodów - ludzie jadący za mną, ktoś jadący z przeciwka, jakieś dwie kobiety z doświadczeniem w ratowaniu ludzi, więc można było się na spokojnie zająć wezwaniem pomocy. Niestety Polska to taki dziwny kraj, w którym w sytuacji stresowej z cudem graniczy, by coś działało jak powinno. 112 to jakaś lipa, jednak innymi kanałami jakoś udało się wezwać policję i pogotowie.
Krótka diagnoza i zapakowali sprawczynię całego zamieszania na nosze i wywieźli do szpitala w celu diagnostyki, oględzin i tych wszystkich czynności jakie należy wykonać wobec zamachowców drogowych.
A mnie czekała teraz rozmowa z policjantami, oględziny samochodu, który całe szczęście ucierpiał w bardzo niewielkim stopniu i przysłowiowe dmuchanie w balonik. Oczywiście protokoły co i jak, mierzenie drogi hamowania, rozmowy ze świadkami, opisanie samochodu, zdjęcia i te wszystkie inne sprawy trwały dobrą godzinkę, więc z lataniem tego dnia mogłem się już pożegnać. Patrzyłem tęskno na coraz wolniej kręcące się w oddali wiatraki i myślałem o tym, jak to przez bezmyślność niektórych ludzi takie fajne popołudnie zmienia się w jakąś poronioną sytuację. Pech po prostu i głupota objawiająca się w najprostszy możliwy sposób.
Po tym wszystkim wróciłem do domu i nie chciałem już tego dnia ryzykować. Nieszczęścia chodzą parami i kto wie, czy bym gdzieś dalej nie trafił drugiego cyklisty ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz