sobota, 25 kwietnia 2015

trzeba mieć skilla...

   Dawno, dawno temu jeden z ówczesnych znajomych przesłał mi linka do filmiku w którym jakiś średnio myślący swobodny paralotniarz wtarabanił się nad miasto i nie zdołał się z tego wygrzebać. Było za nisko, za mało termicznie, udało się jednak wylądować na jednej z głównych ulic owego miasteczka pomiędzy ulicznymi latarniami, drutami i szczęśliwie jedynie zaparkowanymi samochodami. Skończyło się bez strat i na wielkim fuksie.
   Znajomy mój był pod wielkim wrażeniem owego szczęściarza i opatrzył film komentarzem jakoby ów paralotniarz był super hiper zaje..stym pilotem, skoro tak gładko udało się wyjść z tego bez szwanku.
   Wobec takich wyczynów jestem jednak bardziej krytyczny, bo wg mnie trzeba być kretynem, by podczas rekraacyjnego lotu pchać się nad miasto na zbyt małej wysokości mijając po drodze kilka całkiem fajnych polanek. Ludzie jednak podejmują różne decyzje i widać było wyraźnie, że ta należała do tych złych, z podstawowym i właściwie szkolnym błędem braku wyobraźni. Po prostu nie było gdzie wylądować i tylko szczęściu należy przypisać fakt, że ów pilot tak hołubiony i wielbiony przez owego kolegę nie władował się w żadną uliczną lampę lub nadjeżdżający samochód.
   Minęło trochę czasu, ów znajomy dawno wyleciał z kręgu moich kumpli, a pamięć o owym filmiku zatarła się w odmętach filmików z youtuba. Pamięć jednak wróciła gdy trafiłem na inny filmik na którym można zobaczyć prawdziwe umiejętności pilota potrafiącego zrobić coś , czego większość z nas nie potrafi. I wg.mnie do takiej perfekcji należy dążyć. Dobrego oglądania :


czwartek, 23 kwietnia 2015

komu kasa z 1% ?


   Pierwsze kilka miesięcy każdego roku to problem z decyzją kogo wesprzeć 1% naszych podatków. Niby prosta sprawa, wystarczy w odpowiedniej rubryce wpisać numer, jako cel szczegółowy coś skrobnąć i mamy dzięki temu możliwość decydowania komu powierzymy drobny wycinek naszego szmalu.
   Gdy od lat jesteśmy zdecydowani nie ma żadnych problemów, komplikować wszystko się zaczyna, gdy nie jesteśmy pewni kogo wesprzeć i komu choć w ten drobny sposób pomóc. Ciekawiej się robi z każdym rokiem, bo chętnych na naszą kasę przybywa i właściwie z każdej strony wyciągają się ręce po datki. Stąd nieco trudniejszy wybór bo konkurencja na tym polu jest dosyć mocna. Ktoś zbiera na leczenie, inny na protezę, jest Fundusz Wspierania Rehabilitacji Paralotniarzy, jest Kadra i Aeroklub, jest Mazurskie Stowarzyszenie Paralotniowe, mozna dać nawet na PSP i wielu innych.
   My od lat wspieramy Schronisko dla zwierząt wToruniu i do wpłaty na ten cel namawiamy wszystkich czytających tego bloga. Potrzeby są ogromne, praca tytaniczna, zwierzaki same na siebie nie zarobią i każda, nawet najzwyklejsza pomoc jest zawsze mile widziana. 
   Wracając do 1% - wystarczy w odpowiedniej rubryce wpisać kod KRS 0000028517, a za cel szczegółowy podać "dla schroniska dla zwierząt w Toruniu". Tylko tyle i aż tyle.
   Pomagać można też na inne sposoby, czasami wystarczy wpaść do schroniska z jakimś drobiazgiem, czasami można podrzucić worek karmy, pogłaskać jakiegoś opuszczonego zwierzaka po łepetynie lub wyprowadzić go na spacer. Można zrobić dużo, wystarczy tylko odrobinę chcieć....


środa, 22 kwietnia 2015

obloty wiosenne...

   Nie ma co się rozpisywać, etap docierania CMaxa na ziemi zakończony i dziś napęd poszedł pierwszy raz w powietrze. Na razie krótkie loty, zabawa ze startami, lądowaniami i nieco większą mocą. Lata fajnie i nie ma się czego czepnąć....




niedziela, 19 kwietnia 2015

z psami też się lata...

Psy są fajne, a latające jeszcze lepsze. Dobrego oglądania :

sobota, 18 kwietnia 2015

EPTO działa, paramobil w akcji..

   Pogoda się spaskudziła i niespecjalnie sprzyja lataniu napędowemu, jednak gdy ma się pod ręką jakieś sympatyczne lotnisko to można jakoś spędzić popołudnie. I choć w czwartek dziwacznie coś wciąż przeszkadzało to ostatecznie udało się załatwić wszystko na co tylko w lotny dzień brakuje czasu.
   Był wreszcie czas na regulacje i porządny przegląd napędu, była zabawa glajtami i groundhandling i było docieranie CMaxa połączone z ujeżdżaniem paramobilu, czyli nówki sztuki trajki z nowiusieńkim napędem. Nie ma co się rozpisywać, towarzystwo było fajne, samoloty latały, paramobil śmigał aż miło, grzebaliśmy w sprzęcie i ogólnie było cacy...







środa, 15 kwietnia 2015

bywa różnie....

   Dziś nieco przewrotny tytuł, w końcu każdy wie, że zawsze może zdarzyć się jakaś awaria i ogólnie różnie to bywa. Często wszystko udaje się wręcz koncertowo, a gdy już coś nie teges t i tak możemy liczyć na dużą dozę szczęścia. Dokładnie tak, jak na poniższym filmiku, gdzie można zobaczyć co się dzieje, gdy przekładnia postanowi żyć własnym życiem i odlecieć sobie kawałek. Dobrego oglądania :

wtorek, 14 kwietnia 2015

sobotni kierunek - Chełmno

   Ostatnio długo nie latałem. Zbyt często coś stawało na przeszkodzie, a gdy już się udało mieć chwilkę czasu to jakoś pogoda nie dopisywała. Taka cholera posucha. Dopiero ostatni weekend można zaliczyć do tych w pełni udanych. Raz, że piątkowy oblot Nucleona wyszedł, dwa, że już dzień później udało się zrobić powtórkę. Trochę to wyszło po wariacku, ale właśnie o to czasami chodzi - by było nieco szaleńczo i spontanicznie.  
   Miało się trochę rozwiać i z tego powodu planowałem bardziej skupić się na docieraniu CMaxa, jednak po krótkiej rozmowie z Błażejem zapadła decyzja o lataniu nad Chełmnem. Docierać można przecież w każdy inny dzień, a tracić warun na łażenie po ziemi to jakoś tak nie halo. Po prostu szkoda dnia i pogody. A że odrobinkę wieje, cóż, powieje powieje i siądzie…
   Jakoś koło czwartej zameldowałem się na nadwiślańskich łąkach przy moście przez Wisłę -  w miejscu nieco zapomnianym, miejscu gdzie kiedyś właściwie w każdy lotny dzień można było tam spotkać miejscowych pilotów, a teraz bywa z tym różnie. Powodów jak zawsze jest sporo, nie każdy ma czas, większość znalazła lepsze równiejsze startowiska bliżej domu i nie każdemu już się chce tłuc wybojami masakrującymi zawieszenie każdego auta, by polatać akurat z tego miejsca, no i całkiem sypatyczne towarzystwo jakoś tak też się rozsypało..
   Na łące byłem pierwszy, więc było trochę czasu na zabawę skrzydłem. Wiało idealnie do alpejki, równo i z odpowiednią siłą, więc Nucleon znów mógł pokazać jak się sprawuje. Pół godzinki wystarczyło i już szykowałem się do samotnego lotu gdy przyjechał Błażej. Krótkie pogaduchy, co tam u kogo słychać, jaki mamy plan na lot i hajda w powietrze. Kolejny start bez jakichkolwiek problemów, wystarczyło lekkie pociągnięcie za taśmy, stabilizacja skrzydła, kilka kroków, lekkie zaciągnięcie sterówek i poleciałem. Po raz kolejny lekko łatwo i przyjemnie.






   Nad Chełmno lecieliśmy pod wiatr. Im niżej, tym większe rodeo – niestety kierunek i siła wiatru z połączeniem pagórkowatego terenu nie były komfortowe jakby się chciało, ja się jednak z tych warunków mocno ucieszyłem. Skrzydło najlepiej poznaje się gdy jest nieco trudniej. Po prostu łatwizna człowieka nie rozwija. W każdego glajta trzeba się odpowiednio wlatać, najlepiej w tych trudniejszych warunkach by móc później wycisnąć tyle, ile tylko fabryka dała.



   Trochę porzucało, trochę poszarpało, ale ogólnie było dobrze. Błażej na Voxie też dawał radę, co najlepiej świadczy o Jego umiejętnościach i fenomenie skrzydła, które wg mnie jest wciąż ponadczasowe. Pokręciliśmy się nad miastem, pohałasowaliśmy i nawet nie wiem kiedy  na niebie zostałem sam. Niestety polecieliśmy bez radia i to był błąd. Komunikacja idealnie rozwiązuje takie sytuacje. Niemniej radia nie było, więc uznałem, że kumpel poleciał gdzieś sam i prędzej lub później się odajdzie. 
   Wobec powyższego pokręciłem się jeszcze trochę samotnie, zszedłem niżej kombinując, że powoli wrócę nad łąki pohałasować tuż nad ziemią. Z wiatrem Buran wydawał mi się wyścigówką ale jakby popatrzeć obiektywnie to dopiero Nucleon zaiwania ile wlezie. Bardzo fajne skrzydełko.


   Momentalnie dotarłem na miejsce i znów można było dać upust potrzebie śmigania tuż nad ziemią. Było omijanie krzaczorów, oblatywanie dookoła drzew i te wszystkie pozostałe fanaberie normalne w takim miejscu.


   Miejscowe łąki to idealny teren do tego typu zabawy. Każdy chętny znajdzie coś dla siebie, a w razie problemu jest gdzie lądować. Do tego wielu wędkarzy próbujących wyciągnąć z Wisły jakieś ryby machających przyjaźnie rękami, sportowcy biegający po wiślanych wałach i stada zwierzaków żyjących na łonie przyrody. Dziki, sarny, zające do wyboru do koloru ;)
   W tej fazie lotu zlokalizowałem też Błażeja, który puścił się wzdłuż Wisły w stronę Świecia. Jak się potem okazało miał plan polecieć nad zamek, ale samotnie nie chciał, a ja gdzieś mu się zawieruszyłem. Kłaniają się braki w łączności niestety. No trudno, do Świecia już się nie puściliśmy za to każdy z nas do woli się pokręcił tuż nad ziemią. 


   Po niecałej godzinie latania przyziemiłem równie bezproblemowo co dzień wcześniej. Znów na pełnym luzie i znów dokładnie tak jak chciałem. Łagodnie w punkt z delikatnym dobiegiem.  Przez dwa dni wylatałem na nowym skrzydle blisko trzy godziny i wreszcie choć odrobinę czuję się wylatany po ostatnim okresie posuchy. Szkoda pisać jak czasami może brakować latania, a jak się jeszcze przytrafi kilka godzin śmigania na nowym glajcie to już w ogóle radocha od ucha do ucha :)

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

gdzie jest Vario ??

   Przy okazji zakupów w jednym z toruńskich Empików postanowiłem zdobyć się na trud i spróbować odnaleźć najnowszy numer kwartalnika Vario. Prenumeruję od dawna, ale jakimś cudem wydawca znowu zaliczył poślizg z doręczeniem mojej przesyłki i najzwyczajniej ciekawiło wnętrze aktualnego numeru.
   W Empiku szału nie ma więc byłem przygotowany na ogólny bajzel i tradycyjne ukrycie Vario pomiędzy prasą dla wędkarzy i innymi periodykami dla kulturystów, jednak to co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Dobre kilkanaście minut ślęczenia z nosem w prasie hobbystycznej nic nie dało i Vario jakoś nie wpadło w oczy. 
   Zrezygnowany zacząłem myśleć że może już wykupili, że może ktoś gdzieś perfidnie ukrył w prasie kobiecej albo erotycznej, może gdzieś pośród gazet dla dzieci gdy przypadkowo błądząc po półczanych zakamarkach dostrzegłem słowo „paralotniowe” gdzieś tam pulsujące zza innych gazet. Vario zatem jest, tyle, że głęboko schowane, upchnięte i ukryte. Bingo, pracownicy sklepu nie są tacy świetni w ukrywaniu.
   Rzut oka na zegarek – minęło piętnaście minut szukania z uporem maniaka wierzącego, że przecież gdzieś być musi, że przecież to nie ciepłe bułeczki i nie mogło pójść w kilka dni po wydaniu. I rzeczywiście było, schowane, ukryte, zasłonięte chyba najlepiej ze wszystkich Empików w których szukałem. 
   Nie wiem, nie znam się ale idąc po linii różnych teorii spiskowych można wysnuć wniosek że chyba jednak istnieje jakieś wstrętne lobby piśmiennicze decydujące co ma się sprzedać, a co trzeba gdzieś głęboko schować. Oczywiście to wierutna bzdura, fakty jednak są takie, że Empik niespecjalnie dba o wystawienie całego swojego towaru i naturalnym rozwiązaniem dla klienta jest olać taką sieciówkę, zamówić Vario do domu i czekać aż listonosz dostarczy do skrzynki. No i nie tracić forsy i czasu na bezsensowne fedrowanie półek sklepowych..
   By zaś nie być gołosłownym publikujemy poniżej dwa zdjęcia na którym aktualny numer Vario został uwidoczniony dokładnie tak, jak uczynili to pracownicy toruńskiego Empiku (naprawdę tam jest) :


sobota, 11 kwietnia 2015

dobrze jest...

   Piątkowe popołudnie zaplanowane było właściwie od początku tygodnia. Prognozy niezmiennie wieszczyły, że uda się zaliczyć pierwszy lot na nowym Nucleonie WRC, który jeszcze przed Wielkanocą dotarł z fabryki w Kowalewie. O tym skrzydełku myślałem od jakiegoś czasu i w końcu trafiło we właściwe miejsce. Pozostało jeszcze oblatać przy pierwszej lepszej okazji.
   Po przyjeździe na łąkę w głowie kotłowanina. Jak wstaje, czy pogoda dopisze, czy napęd poradzi i ogólnie jak będzie się latać. Takie pomieszanie ekscytacji z lekką obawą przed nieznanym. Kilka różnych skrzydeł już oblatałem i to jest normalne przed każdym kolejnym. Trochę jak jazda każdym kolejnym samochodem - jak się zachowa, jak przyspiesza, jak skręca...
   Na pierwszy ogień poszła zabawa na ziemi - Nutek chętnie wstał i pomimo nieco kręcącego wiatru i spokojnie czekał na to, czego się od niego oczekuje. Ładnie chodzi za ręką i można się z nim całkiem fajnie porozumieć. Po prostu zachęca.
   Gdy na ziemi jako tako się poznaliśmy przyszedł czas na pierwszy lot. Jako, że CMax jeszcze nie dotarty wypadło na poczciwą Solówkę co było chyba nawet lepszym wyborem. Słabszy napęd zmusi do bardziej technicznego startu i da nieco więcej czasu na poznanie reakcji skrzydła. Tak przynajmniej kombinowałem.
   Rzeczywistość nieco to zweryfikowała. Start Nucleonem jest banalnie prosty nawet ze słabym napędem, skrzydło nigdzie nie ucieka, ochoczo wskakuje nad głowę i gdy mu się nie przeszkodzi po prostu zabiera po kilku/kilkunastu krokach. Po prostu wskoczyło, dodałem gazu, pobiegłem i leciałem. Pomyślałem tylko zdziwiony "kurde to już??" i gładko leciałem nabierając wysokości. Ogromna różnica w stosunku do Burana którym latałem do tej pory.
   By zbytnio nie komplikować pokręciłem się nieco nad łąką by zobaczyć jak lata z odpuszczonymi trymerami, jak skręca i czy czymś mnie zaskoczy. Wystarczyło dziesięć minut i było wiadomo, że Nucleon WRC i Buran Reflex to dwie różne bajki. Pod każdym względem, zwrotności, nośności, prędkości zachowania w zakrętach, dynamiki i sterowania, bezpieczeństwa i całej reszty, ech szkoda pisać. Po prostu dobrze lata....

   
   Nucleon ma jeszcze jedną ogromną zaletę - z nim wszędzie jest blisko. Podczas pierwszych minut lotu tak mnie rozochocił, że zamiast ćwiczyć lądowania i starty puściłem się na wycieczkę nad dom.
   Po drodze trochę wariactwa nad okolicznymi polami i nieco wygłupów. Powinienem pewnie mieć nieco więcej respektu, jednak właściwie od samego początku złapałem uczucie jakbym znał się z tym skrzydłem od kilkudziesięciu godzin. Pewnikiem przez nalot na Actionie jakiś czas temu który był przecież całkiem spory. 
   Nad domem kolejna porcja fikołków i gdyby nie głos Sylwii w słuchawkach pewnie bym poszalał bardziej. Kilka kręgów i decyzja by polecieć gdzieś dalej. Z tej radochy nie mam ochoty wracać nad łąkę i lądować - chcę się nacieszyć nowym glajtem a najlepiej to robić latając. 




   Pokręciłem się po okolicy dobrą godzinkę i wciąż nie miałem ochoty lądować. Paliwo było, skrzydło zachowywało się wzorowo i właściwie z każdą chwilą miałem coraz większą frajdę. Przy Buranie doszedłem do takiego momentu, że chyba potrzebowałem zmiany na coś innego. Nucleon idealnie wpasował się w moje preferencje i wcale, a wcale mi się nie spieszyło do lądowania. 
   Jeszcze trochę latania nad miastem i powrót w okolice łąki by polatać nieco niżej, pościgać się z ptakami i pohałasować jeszcze nikogo nie męcząc warkotem silnika.
   Czas płynął jednak nieubłaganie i trzeba było lądować. Niespecjalnie chciałem latać do zachodu słońca, bo chcialem mieć dosyć dużo czasu na kilka ewentualnych podejść i złożenie skrzydła bez wieczornej wilgoci. Niby nic takiego, start może być banalnie prosty, jednak lądowanie może się różnic w stosunku do skrzydeł oblatanych wcześniej. 
   Nic z tych rzeczy. Nucleon ląduje równie łatwo jak startuje i bez żadnego problemu przyziemiłem dokładnie tam gdzie chciałem, do tego z pierwszego podejścia. Wiatru nie było zupełnie wiec teoretycznie lądowanie było "szybkie" co jest nieco trudniejsze z uwagi na większą prędkość podejścia. Było cacy, Nucleon zachował się wzorowo, ładne wyrównanie, wytracenie prędkości, delikatne przyziemienie i byłem na ziemi. No i uniknąłem tak częstego widoku gdy skrzydło ląduje komorami przed pilotem....Potem klasyka, składanie klamotów i powrót do domu z bananem od ucha do ucha....

czwartek, 9 kwietnia 2015

wystawiamy....

   Od dzisiejszego popołudnia można zobaczyć jak Chełmża wygląda z lotu ptaka. Właśnie wróciliśmy z uroczystego otwarcia wystawy i choć obyło się bez przecięcia wstęgi i picia szampana było bardzo sympatycznie, fajnie i rzeczowo. Bo jak inaczej napisać o całkiem sporej grupie ludzi zainteresowanych naszym sposobem latania i pasją do pstrykania zdjęć?
   Otwarcie to blisko dwie godziny opowiadania z czym to się je, jak to działa, jak to lata, co daje latanie, jak się to czuje i o co w tym wszystkim chodzi, do tego całkiem spora grupa zainteresowanych fajnych ludzi.
   W siedzibie Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej prócz kilkudziesięciu zdjęć wystawiliśmy też dwa napędy paralotniowe i jedną trajkę co okazało się całkiem trafionym pomysłem. Ludzie nie związani z paralotniarstwem nie mają na co dzień możliwości zobaczenia z bliska sprzętu, a tu nie dość, że można było się dokładnie przyjrzeć to jeszcze każdy chętny mógł się zmierzyć z ciężarem czy przymierzyć się do trajki. Kto wie, może właśnie w ten sposób uda się kogoś zarazić lataniem ?



   Coś, co mi się bardzo podobało, to fakt, że udało się uniknąć tego zadęcia i dziwnej atmosfery częstej imprezom podczas których nie ma za bardzo o czym rozmawiać i atmosfera jest niespecjalna. Tu wszystko odbyło się dokładnie tak jak powinno. Spora grupa otwartych zainteresowanych ludzi chętnych do zadawania pytań i moja wielka radość z faktu, że można choć odrobinę opowiedzieć o lataniu. I to chyba była istota sukcesu tego otwarcia - ludzie którzy sprawiają, że się mi się chce, że mam ochotę i że jest komu pokazać Chełmżę z lotu ptaka.



   Podsumowując dzisiejszy wpis muszę napisać jeszcze kilka słów o ludziach, bez których wystawa nie byłaby możliwa. Gdyby nie szefostwo i pracownicy Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej oraz Towarzystwo Przyjaciół Chełmży nie byłoby szansy pokazać zdjęć i choć odrobinę przybliżyć zwykłemu człowiekowi naszego sposobu latania. Niby nic takiego, nieco zdjęć na kilku tablicach, jednak gdyby nie ciężka praca tych ludzi Chełmża nie miałaby miejsca gdzie można zobaczyć cokolwiek. Dziękuję za sympatyczne otwarcie i fajną wystawę, która nadal trwa i na którą serdecznie zapraszam.

środa, 8 kwietnia 2015

nowa napędowa ankieta...

   W tzw. środowisku Leszka Klicha nie trzeba przedstawiać. Żywa kopalnia wiedzy i duże pokłady zaangażowania w rozwijanie latania napędowego w naszym kraju. Tym razem zapraszamy do wzięcia udziału w Jego ankiecie (dostępna TUTAJ) dotyczącej naszego napędowego szpeju....

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

świąteczne docieranie...

   Trzy świąteczne dni zaowocowały trzema godzinami ogrodowego docierania nowego napędu. Wiadomo, kilka dni wolnego to akuratny czas na zabawę nowymi gadżetami. Dzieciaki psikają się wodą, szukają prezentów zostawionych przez zająca a ja bawię się nową zabawką.
   Docieranie jak docieranie, dużo oleju, czarna świeca i spokojne pyrkanie i od czasu do czasu nieco wyższe obroty, jednak nie za wysokie by spokojnie się wszystko poukładało. No i by sąsiedzi za bardzo mnie nie sklnęli w dni, gdy przeciętny polak objada się za dwóch, ogląda do oporu telewizję i leniuchuje ile wlezie.  
   Pierwsze godziny pracy ujawniły kilka rzeczy które bezwzględnie wymagają poprawki. Pierwsza uwaga to słabiutkiej jakości sznurek szarpanki i nie do końca fajne umiejscowienie klamki. Raz, że sznurek marnej jakości, dwa że bloczek przez który przechodzi sprzyja przecieraniu. Ale to drobiazg, grunt że sprężyna działa i napęd odpala jak złoto.
   Drugi problem mocno mnie zaskoczył. Po przekroczeniu trzeciej godziny pracy silnik zaczął gubić obroty i jak zgasł tak nie dawał się uruchomić. Duże zaskoczenie, myślę sobie "co za cholera go ugryzła" i kombinuje, sprawdzam i furt nie odpala. Paliwo jest, iskra jest, gaźnik cacy, paliwo dochodzi, elektryki nic nie zwiera więc właściwie
wszystko gra. Zrezygnowany kombinuje już nad szarpanką (za słaba sprężyna czy coś w tym kierunku) gdy wpada do głowy szalony pomysł - niby iskra na świecy jest jednak może spróbować na innej? W końcu robota chyba najłatwiejsza do sprawdzenia. Wkręcam nową i silnik ożył. Odpala, chodzi, pyrka i wszystko wraca do normy. Jak się okazuje nawet potencjalnie nowa świeca może paść. Właściwie sam nie wiem co mnie tknęło że to akurat to bo przez kilkaset godzin przelatanych na solo żadna świeca mnie nie zawiodła, a już żeby nowa okazała się takim bublem to już w ogóle dziwadło.
   Tak czy inaczej CMax obudził się znów do życia i dalej żwawo kręci. Jeszcze ze dwie godzinki taryf ulgowej na ziemi i trzeba będzie go oblatać. Później jeszcze kilka godzin oszczędnej pracy na bogato, regulacja, wymiana sznurka i bloczka na porządniejszy, kontrola i będzie można zacząć latać tym napędem na poważnie. 


czwartek, 2 kwietnia 2015

nowości....

   Kilka ostatnich tygodni to oglądanie, taksowanie, szacowanie, dzwonienie, gadanie, jeżdżenie, oglądanie, zaglądanie, doglądanie, dyskutowanie, liczenie i decydowanie. Dobry miesiąc kalkulacji zaowocował wypracowaniem decyzji o wyborze napędu na najbliższe kilka lat.
   Typy były tak naprawdę trzy : Motoroma, Moster i CMax. Gdzieś tam przewinęła się myśl o Ventorze, ale mając w pamięci znany powszechnie filmik Rafiego z wizyty w serwisie nie za bardzo chciałem ryzykować.
   Zawodnikiem, który finiszował najlepiej został CMax i dokładnie dziś napęd na takowym silniku został odebrany od producenta. Nie ma sensu pisać o przyczynach, szczegółach i drobiazgach, w wielkim skrócie dostałem silnik, który najbardziej mi pasował w dokładnie takiej konfiguracji jaka miała być, z lokalnym serwisem tuż pod nosem i producentem reagującym błyskawicznie na moje wszelkie uwagi, dającym bez łaski rachunek i gwarancję, dokładnie tak jak się należy.
   Odbiór zupełnie bezproblemowych i choć trzeba było nieco czasu poświęcić na pierwsze uruchomienie, regulacje uprzęży i te kilka naturalnych w takim momencie czynności  to od dziś można powoli kończyć erę latania na Solo i przygotowywać się do przesiadki na coś z zupełnie innej bajki.....

wystawiamy...

   Już niedługo mała kameralna wystawa z kilkoma widokami z naszej perspektywy. Rzecz oczywista zapraszamy :