środa, 30 lipca 2014

latamy przed burzą....

   Letnie upały zawsze gdzieś tam w okolicy przynieść mogą burze. Dziś zapowiadano dokładnie taki dzień, upalny, gorący, skwarny, nieco wietrzny z możliwymi burzami i różnymi takimi gwałtowniejszymi zjawiskami.
I owa prognoza się sprawdziła co do joty. Ale nie do końca. Bo żadnej burzy nie miało być wieczorem, tymczasem owa cholera zegnała nas z latania nieco szybciej niż planowaliśmy.
   Tak jak jakiś czas temu umówiłem się na wspólne latanie z Błażejem. Facet sympatyczny jest, od lat co jakiś czas razem latamy, temperamenty do fruwania tez są podobne, więc gdy raz na jakiś czas wypadnie wspólne śmiganie to po prostu fajne jest.
  Tradycyjnie przyjechał „rodzinnie” i dobrze, bo Jego córa miała możliwość pobrykać z dzieciakami właścicieli łąki i pobawić się w nową dziecięcą rozrywkę – wyrywanie marchewy, jak został ochrzczony mój pomarańczowy rękaw. Trzeba było potem nieco rozplątać, ale nic to, ważne że była zabawa. 
   Wracając do tematu latania. Wiatr słabawy, niebo pochmurne zachodzące coraz bardziej od zachodu mglistym i aż gęstym powietrzem. Decyzja, że lecimy i będziemy dla bezpieczeństwa hałasować po najbliższej okolicy – tak, by w razie czego od razu wylądować i nie spinać pośladków w razie jakichś kłopotów.

   Pierwszy wyfruwa Błażej, chwilkę po Nim ja. W powietrzu całkiem przyjemnie, choć widoki nieba nieszczególnie zachęcające. Miejscami ciemniejące niebo i uczucie, ze coś z tego jednak może dzisiaj być. Takie nieswoje uczucie graniczące z pewnością, ze coś z tego wyniknie.
Trochę latamy za sobą, trochę po okolicy kiwając miejscowym, trochę tak po prostu nad polami chłonąc  te zupełnie nigdy nie nudzące się widoki.






   Po ok. 20 minutach Błażej ląduje i w powietrzu jestem sam. Krótki nalot, pokazuje na migi żebym też lądował. W takim wypadku melduję się na ziemi i od razu wszystko się wyjaśnia – jakiś niewielki przelotny deszczyk skropił go po drodze i latać w takich warunkach nie było już sensu.
   Gdy składaliśmy klamoty niebo w oddali zaczęło błyskać i lekko pomrukiwać zwiastując nadchodzącą burzę, a gdy prułem do domu samochód już skropiło konkretniej. Ucieczka przed burzą wyszła znakomicie i polatać się udało w idealnym momencie, tuż „przed”…

sobota, 26 lipca 2014

gdy wieje też się lata...

   Ostatnio jakoś tak dziwnie się złożyło, że latania było mniej. Kilka dni przerwy sprawiło konkretny głód latania i mocne postanowienie, że gdy tylko pojawi się chwilka czasu i jakieś możliwe warunki ów głód trzeba będzie zaspokoić.
   Jak to zwykle w takich momentach okazja nadarzyła się właściwie natychmiast. Właściwie jak na zawołanie prognozy wieszczyły dosyć wietrzny dzionek z tendencją do spokojnych 3-4 metrów pod wieczór. Pojadę zatem w końcu latać J
   Na łące trochę ten optymizm dostał w dziób, bo wiało 7-8 metrów. Jak to cholera – miało słabnąć, miało być ogólnie słabiej, a tu pizga jak w Kieleckiem ?  Nic z tych rzeczy, wystarczyło odczekać dobre pół godziny i gdy siadło do spokojnych 4 metrów odpaliłem.
   Start jak to bywa w takich warunkach zupełnie bezproblemowy, alpejka, lekkie pociągnięcie taśm, obrót, gaz i lecę. Zgranie, szybko i bez wodotrysków. Po tradycyjnym oblocie łąki odpuszczenie trymerów, giry na speeda i pruje pod wiatr puszczając zupełnie sterówki. Właściwie niezupełnie pruje – przesuwam się do przodu, powoli, mozolnie, ale jednak do przodu. Oczywiście to złudzenie, bo prędkość względem powietrza mam całkiem sporą, jednak wobec ziemi już niekoniecznie, a to przecież ludzki umysł wciąż traktuje jako punkt odniesienia.
   Tak czy inaczej lecę w jedynym w tych warunkach rozsądnym kierunku. Pod wiatr. Leci się spokojnie, majestatycznie i na wszystko jest czas. I na gonitwę z bocianem żerującym na świeżo zaoranym polu, i na niski przelot nad rolnikiem orzącym pole, i nad polną drogą rozdzielającą zieleń buraczanych zagonów od piasku pszenicy (chyba?)…



   Po jakimś czasie zaczynam wracać i tym razem ziemia umyka z pod nóg z oszałamiającą jak na moje latanie prędkością. Uczucie to potęguje jeszcze fakt, że lecę na zaledwie kilku metrach przez co każdy metr śmiga jeszcze bardziej. Fajnie jak diabli…..
   Takie latanie jest nieco bardziej wymagające, niż te zwykłe spokojne warunki tak lubiane przez innych pepegantów, ale gdy wymagania są większe satysfakcji też jest więcej.  Bo o to chodzi by sobie wciąż podnosić poprzeczkę, latać coraz lepiej, coraz pewniej i czerpać ile wlezie z każdego lotu…..

sobota, 19 lipca 2014

ja kończę inni startują...

   Sobotnie popołudnie to kolejny lot w tym tygodniu. Start nieco po czwartej z resztkami termiki i mała trasa po okolicy. Nieco dla zabawy bujającym się skrzydłem, nieco dla odwiedzin rodzinki i pokazówki dla trzyletniego malucha potrafiącego już wymówić słowo paralotniarz, skumać co i jak z obsługą radia i gapiącego się na samoloty jak w obrazek. Ogólnie połączenie przyjemnego z pożytecznym.


   Droga do Lisewa to lot na speedzie i wyraźny wiaterek kręcący okolicznymi wiatrakami aż miło. Potem zwrot i przez Kornatowo powrót nad łąkę. Nic imponującego. Po drodze nieco wygibasów tu i ówdzie sprawiających frajdę z samego faktu latania. Takie samotne latanie dla siebie. Poza tym czasami po prostu nie chce się dalej lecieć i wystarcza samo kręcenie się po okolicy, gapienie na pola z różnej wysokości, czy machnięcie ręką na przyjazne machanie  z ziemi.  Po prostu latanie dla samego latania i możliwości gapienia się na ziemię z innej perspektywy.



   Po powrocie nad łąkę dostałem widok, jakiego bym się w życiu nie spodziewał. W krzakach okalających przylegające do łąki gospodarstwo dało się wypatrzeć  zaparkowane znane wcześniej samochody. Przy owych krzakach rozkładała się właśnie grupa latająca na wózkach znajomków. Wszystkiego razem sześć trajek i ani jednego „pieszego”. 
   Połowa z nich to znane i powszechnie lubiane trajki AirOne co pozostawię bez komentarza, jednak fakty są takie, że akurat ta firma zaczyna być bardzo popularna w naszych stronach…Przed lądowaniem jeszcze pokiwaliśmy sobie i przyziemiłem tam, gdzie startowałem.


   Zdążyłem zapakować klamoty, z każdym przez chwilkę porozmawiać i „ekipa” powoli zaczęła startować. Trochę się zastanawiałem czemu wystartowali tak późno, w końcu ja startowałem dobre dwie godziny wcześniej i w powietrzu było spokojnie, ale tak to już widać musiało być, że spotkać nam się wypadło na ziemi, nie zaś w powietrzu… Ostatecznie poszli w powietrze i rozsypali się po niebie latając w popołudniowym masełku gdzieś tam w swoją stronę…Ja też śmignąłem dalej, w końcu młody jeszcze wieczór był i Sosna czekała…..


Dni Chełmży na bosaka...

   Dni Chełmży od lat zioną nudą. Jednak w tym roku dzięki równoległej imprezie organizowanej przez Urząd Wojewódzki tegoroczna edycja „dni” była całkiem interesująca. Po pierwsze wreszcie było co robić (i np. wziąć udział w specjalnie przygotowanej grze terenowej), po drugie można było spotkać nietuzinkowego gościa jakim jest bez wątpienia Wojciech Cejrowski. Można się nie zgadzać z Jego ultrakatolickimi poglądami, można nie lubić, jednak czego by nie powiedzieć, trzeba przyznać, że facet kawał świata zwiedził i potrafi sensownie o tym opowiadać. I pisać książki też….
   W.C. tradycyjnie występował na bosaka zasysając yerbe i każdy kogo tylko naszła ochota mógł podyskutować z tym ciekawym, interesującym i na swój sposób światowym facetem. W końcu w hameryce kawał ziemi ma, u indian bywa, w afryce też śmigał, różnych ludzi spotkał a to kosmicznie więcej od większości tubylców miejscowych…

III Chełmżyński Festiwal Modelarski

   Większość ludzi związanych z lotnictwem miała kontakt w dzieciństwie z modelarstwem. Nie inaczej było ze mną – będąc dzieciakiem fascynowały mnie modele samolotów, budowa latających szybowców i wszelkie takie młodzieńcze zabawy jak latawce i inne takie sprzęty fruwające. Wiadomo, by samemu latać było się za małym, ale własne samoloty już się miało ;) No i pierwsze sukcesy też…
   Został do tego całkiem spory sentyment i choćby z tego powodu staram się utrzymywać kontakt z lokalnym środowiskiem modelarskim. A jest z kim - w Chełmży działa klub modelarski COMBAT mający ugruntowaną i silną pozycję w zakresie modelarstwa redukcyjnego. Każdy rok działalności to kolejna spora ilość medali przywożonych z wystaw krajowych i zagranicznych oraz całkiem pora rzesza młodzieży zarażonej pasją do miniaturowego lotnictwa, nauczonej cierpliwości, dokładności i tego wszystkiego co tylko może dać budowa małych samolotów i śmigłowców.
   COMBAT od kilku lat jest gospodarzem festiwalu modelarskiego, gdzie można ujrzeć miniaturowy świat techniki. Od samolotów i śmigłowców, przez samochody, kolej i figurki po całkiem odjechane pomysł jak np. beczkowóz z piwem.
   Tegoroczny festiwal nie będzie opisany na naszym blogu, nie ma sensu pisać o poszczególnych modelach, ich twórcach i materiałach – wystarczy kilka zdjęć by zobaczyć jakie miniaturowe cacka można wyczarować z kawałka plastiku lub kartonu, odrobiny farby i wolnego czasu połączonego z pasją….








czwartek, 17 lipca 2014

VARIO no 12 już jest

   Dziś w naszej skrzynce pocztowej zameldował się kolejny 12 numer VARIO i z tego powodu warto machnąć kilka słów o zawartości. Środek to solidna porcja artykułów wszelakich związanych z lataniem na paralotniach. Nie zabrakło także reklam, felietonu Uriuka i garści porad takich paralotniowych tuzów jak np. Zbyszek Gotkiewicz. Oczywiście bieżący numer posiada także kilka relacji, wywiadów i testów więc śmiało można poczynić uwagę, że ci wybredniejsi rzecz jasna znajdą coś dla siebie….



środa, 16 lipca 2014

loty i ploty

   Pomimo wcześniejszego lądowania z powodu wiatru prognozy wieszczyły, że na wieczór znów siądzie jeszcze na tyle, by dało się sensownie polatać. „Było nie było” trzeba poczekać i zobaczyć jak wyjdzie.
   W międzyczasie dojechał Błażej z rodziną i jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki siadło prawie do zera. Szybkie szpejenie, plan na godzinkę w wieczornym masełku i start jeden za drugim.
Niestety Błażej wylądował po zaledwie kilku sekundach już w chwilę po starcie. Coś tam strajkował silnik, przerywał i kaszlał czymś się krztusząc. Zawsze gdy coś takiego się dzieje najlepiej wylądować i wszystko dokładnie sprawdzić – w powietrzu przecież nie da się wysiąść, zatrzymać się w miejscu by po chwili ruszyć dalej…


   Wobec takiego obrotu sprawy kilkanaście minut kręciłem się na niskiej czekając aż „mechanika” wróci do stanu używalności. Niestety silnik zastrajkował konkretnie i nijak nie chciało mu się współpracować. Ja się właściwie też już nalatałem wcześniej i wobec takiego obrotu sprawy postanowiłem wylądować. Błażej fajny facet jest i sympatyczny pilot więc co ja Mu będę nad głową hałasował gdy siedzi na ziemi i próbuje się dogadać z napędem. Poza tym długo razem nie lataliśmy więc trzeba się nagadać, naklotować jak stare baby o tym co słychać, gdzie to ostatnio latał, jakie kto przeżył przygody mniejsze i większe. W sumie wyszło 15 minut latania i godzina gadania…..


termicznie jest...

   Pogoda jak drut, latać się chce, wiec by zrobić jakiś sensowniejszy nalot trzeba się też liczyć z lataniem w warunkach innych niż maślane. Tak też było z dzisiejszym lataniem. Na łące zameldowałem się nieco po czwartej. Trochę zamarudziłem rozkładając sprzęt i gdy tylko nieco zmalał wiatr odpaliłem pierdziawkę, by wreszcie trochę pobyć w powietrzu.


   Jak można się było spodziewać była lekka huśtawka, jednak nie na tyle, by robić w spodnie i od razu lądować.  Klaczki ssały aż miło i choć tak naprawdę termika to była niewielka należy przyznać, że takie loty uczą. Uczą, że skrzydło lubi sobie skoczyć do przodu, zostać w tyle, że tu podnosi, że tam dusi i po prostu trzeba czasami popracować rękoma a nie tylko bezmyślnie wciskać gaz.


   Nie poleciałem daleko, ot wystarczyło kręcić się w promieniu kilku kilometrów, by poćwiczyć robienie i gubienie wysokości,, hamowanie i przyśpieszanie skrzydła, wchodzenie i centrowanie kominów oraz to wszystko czego tak boją się niektórzy napędziarze.
   Gdy tak latałem i zabawiałem się z coraz słabszą popołudniową letnią termiką, wiatr który wcześniej osłabł znów się nieco wzmógł sprawiając, że miejscami stałem w miejscu. Było nie było, trzeba było wylądować. Z termiką można poćwiczyć, ale stać w miejscu lub latać na wstecznym to już nie teges…

wtorek, 15 lipca 2014

w upał tęcza też się trafia...

   Jest upalnie. Konkretnie upalnie. Upalnie ile wlezie. Tak bardzo, że aż….Tymi słowami można by właściwie podsumować ostatnie latanie, ale należy napisać kilka słów, co by pamiętać na stare lata, że nawet w konkretnie upalny dzień na ziemi można ujrzeć tęcze. Taką najprawdziwszą, nieudawaną i rzeczywistą….

   Początek standardowy – pakowanie klamotów do samochodu, rozpakowanie na łące, rozgrzanie napędu, rozłożenie glajta i hajda w powietrze. Trochę kręcenia po okolicy, wycieczka do Lisewa i nad Chełmżę.  W międzyczasie nieco  niskiego latania nad polami mieniącymi się typowo letnimi kolorami zboża gotowego do żniw. Połowa lipca na karku, więc takie widoki są normalne. Pełne słońca złote kłosy poprzetykane coraz bardziej blednącymi plamami łąk i kartoflisk. Nie dziwota, że owa zieleń coraz bardziej blednie, bo od dłuższego czasu nie było porządnego deszczu. Miejscowi radzą sobie podlewając owe blednące pola gdzie się da. I właśnie te podlewaczki były źródłem letniej tęczy o której piszę powyżej. Małej, skromnej, jednak takiej zupełnie prawdziwej zrodzonej z załamania promieni słonecznych na kropelkach wody…..


poniedziałek, 14 lipca 2014

DUDEK wstrzymuje wykonywanie przeglądów

   Firma DUDEK PARAGLIDERS właśnie poinformowała, że do 1 października nie wykonuje przeglądów i drobnych napraw swoich produktów. Związane jest to ze wzrostem produkcji i coraz większą ilością sprzętu przesyłanego do przeglądów. Nie ma jednak paniki - wspomniane usługi wykonują nadal przedstawiciele "firmy" :
Dokładniejsze informacje pod linkiem na stronie firmy DUDEK .

niedziela, 13 lipca 2014

serwis TECHNO-FLY

   Poniżej praca serwisu jednego z czołowych producentów napędów paralotniowych, firmy Techno-Fly :

sobota, 12 lipca 2014

nad morzem bez zmian

   Niestety, kolejny raz powiedzenie, że "wszystko co dobre, szybko się kończy" sprawdziło się co do joty. Pojechaliśmy, pobyliśmy i wróciliśmy. Pogoda dopisała, Bałtyk o dziwo nawet nie był krańcowo zimny, a poszukiwanie jakiegoś sensownego noclegu trwało zaledwie 16 minut od momentu uiszczenia opłaty parkingowej. Wypoczęliśmy, wyleżeliśmy, wyleniliśmy i dało radę zapomnieć o tym całym polskim piekiełku tak włażącym w nasze życie codzienne.
   I choć polskie wybrzeże niewiele się zmieniło to było fajnie. Taki dobry oddech od codzienności, ciągłej gonitwy i tego wszystkiego co niesie codzienne łażenie do roboty, użeranie się z różnymi ludźmi itd itp. 
   Kilka na pozór zwykłych dni spędzonych inaczej potrafią zdziałać cuda i po powrocie już daje się odczuć chętka na ponowny taki wypad. Taka tęsknota, by zostawić wszystko na jakiś czas i znów odpocząć od wszystkiego. 


   I chociaż miejscowi dymają przyjezdnych na cenach i sprzedawanym towarze ile wlezie, ryby tylko bywają dobre, infrastruktura jest wciąż średnia to trzeba przyznać poziom powoli się poprawia. Do tegorocznych przebojów kulinarnych zaliczyć można pierwsze starcie z zupą rybną i czebureki robione przez rodowite Ukrainki. Przetestowaliśmy też kilka innych atrakcji (nawet tych paralotniowych) ale te nie są warte wspominania. Było nieźle...


  Ale ale, nad morze jeździ się przede wszystkim dla bałtyckich plaż i wylegiwania się na gorącym piasku. Tu pełen sukces, kilka słonecznych dni wypełnionych smażeniu się niczym frytki, kąpiele pośród toni i kilka dobrych spacerów po lesie, wydmach i najbliższej okolicy. I nawet Wirus znalazł dla siebie jakieś sensowne zajęcie co pozwala się domyślać, że nawet nasz pupil wypoczął, odsapnął i było mu całkiem fajnie....




   Nie będę się produkował pisząc po kolei jak tam było. Odpoczęliśmy konkretnie i czasami trzeba się wyrwać na kilka dni w inne środowisko. Odetchnąć, odpocząć, spędzić kilka dni na niczym nie hamowanej konsumpcji i leniuchowaniu w ciepłym lipcowym słońcu....

piątek, 4 lipca 2014

przedurlopowy....

   Lipiec zaczął się świetnie. Latanie jest, w pracy względnie spokojnie, urlop lada chwila i pogoda jak drut. Wszystko super cacy i właściwie nie ma o czym pisać. Ostatni lot przed wyjazdem zaliczony i choć porywisty wiatr długo nie chciał siadać w końcu co nieco polatałem na zapas. Prawie półtorej godziny w powietrzu i nieco kręcenia po okolicy. Akuratne śmiganie na swoich śmieciach tuż przed wyjazdem.....