sobota, 24 maja 2014

Feel to sky

   Dziś na blogu ląduje jeden z dwóch najlepszych filmików tegorocznej edycji targów lotnictwa lekkiego Pararudniki. "Fell to sky" zdobył nagrodę publiczności, która w mojej ocenie jest całkowicie zasłużona. Reszta wyników jest TUTAJ.  Ale dość pisania, jest filmik do obejrzenia :

czwartek, 22 maja 2014

przyjemnie wietrznie....

   Możliwość odkucia się za wtorkową burzę pojawiła się już nazajutrz. Warun trochę wietrzny, jednak z wieczorną tendencją do zanikania, więc przysłowiowe "cacy warunki".
   Tego dnia w powietrzu zaledwie dwie godzinki, prędkość pod wiatr "bez szału", ale im dłużej w powietrzu tym lepiej. Co najważniejsze : można było w spokoju latać bez obaw o jakieś burze i wreszcie porządnie się przewietrzyć. O to w końcu chodzi...



wtorek, 20 maja 2014

burza psuje plany.....

   Dzisiejsza burza konkretnie zniweczyła plan na minimum trzy godziny w powietrzu. Prognozy wieszczyły całkiem ładne popołudnie ze słabawym wiatrem. Tylko ICM jakoś tak niespecjalnie pokazywał, ale czym jest jedna prognoza na tle kilkunastu innych ?
   Ekspresowy powrót z roboty, coś tam na ząb i gdy klamoty wędrowały do auta na niebie pojawiła się chmura. Ciemniejąca, rosnąca i puchnąca jak na jakichś konkretnych sterydach. W tym momencie stało się jasne że trzeba odczekać, sprawdzić co to za cholera i nieco się zorientować o co kaman z tym diabelstwem. Czy przejdzie, czy zahaczy, czy będzie toto duże, czy jechać na łąkę i tam czekać, czy może siedzieć w domu i zamiast myśleć o lataniu uciąć drzemkę na kanapie. Kłębowisko myśli wszelakich i lekki nerw z konieczności ewentualnej zmiany planów. 
   W ruch idzie internet - radary burzowe nie zostawiają złudzeń. Na południowy zachód od Torunia buduje się konkretna komórka i wali prosto nad Chełmżę w kierunku Brodnicy. Po internecie dodatkowo w ruch idzie jeszcze telefon. Kilku kumpli rozjechanych, więc nie bardzo mogą podać konkrety, dopiero rozmowa z toruńskim aeroklubem rozwiewa wszelkie nadzieje - nad Toruniem stoi mocno rozbudowana burza, pada, leje, deszcz, grad, wicher i ogólnie "zapomnij o lataniu". Pogodowa lipa zatem i pełna rezygnacja. Pozostaje jedynie czekać, aż to cholerstwo przywlecze się do Chełmży i mieć nadzieję, że być może jak szybko się wybudowała tak szybko gdzieś tam się wyniesie.
   Po dwóch godzinach gapienia się na budującą się i przechodzącą bokiem burzę zacząłem pakowanie na nowo. W Chełmży ostatecznie nie spadła nawet kropelka, żadnych innych cebeków nie było w pobliżu więc, gdy tylko pojawiła się szansa spędzić w powietrzu nieco czasu nie było na co czekać. Potem standard - droga na łąkę, klamoty z samochodu, start i dobra godzinka włóczenia się po okolicy.
   Warunki bardzo przyzwoite, fajne i sympatyczne. Sam lot bez większych wodotrysków - ot po prostu godzinka w powietrzu i radocha, że owa toruńska burza tylko trochę zniweczyła plan. Ale nic to, jeszcze się odkuję, bo pogoda teraz powinna być całkiem znośna.....

poniedziałek, 19 maja 2014

niedziela, deszcz i całkiem udany lot

    Kilka ostatnich dni minęło bez jakiegoś sensownego lotu. Dało radę polatać ale brakowało mi jakiegoś dłuższego lotu i wycieczki "gdzieś". Okazja nadarzyła się w ostatnią niedzielę. I choć prognozy pokazywały całkiem fajne popołudnie po przyjeździe na łąkę trzeba było czekać. Na miejscu zameldowałem się już po czwartej i nawet nie wyciągnąłem klamotów - wiatr pędził nieco grubych ciemnych paskudnych chmur, które najlepiej oglądać z ziemi. Jedna przeszła zaciemniając wszystko dookoła szarością, druga popadała i po trzeciej pojawiło się nieco błękitnego nieba. Jak startować to teraz, a w powietrzu "się zobaczy" jak jest i albo po kilkunastu minutach sobie odpuszczę i wrócę do domu, albo polatam ile wlezie. 



   Start bez problemów i wreszcie lecę. W powietrzu nie widać żadnych większych kłopotów, a to co wisi jeszcze dookoła raczej nie będzie sypać deszczem. Kręcę się po najbliższej okolicy może z godzinkę, trochę wariuję nad strażakami w Węgorzynie ćwiczącymi ze swoimi sikawkami i ostatecznie decyduję zrobić wycieczkę nad dom. Przez radio zaczynam słyszeć kumpli właśnie startujących z okolic Torunia. Trochę ich tam torbi, trochę tam wieje, ale skoro startują to "tam" nie może być źle. Teraz jestem pewny, że warunki będą coraz lepsze. W końcu to od nich wieje i to z tamtego kierunku wędrowały chmury, które wolałem przeczekać na ziemi.




   W końcu doleciałem do Chełmży, tradycyjnie nieco kręcenia nad domem, kilka rundek i droga powrotna z wiatrem. Buran zapiernicza jak jakiś rączy koń wyścigowy i bez żadnych perturbacji docieram nad łąkę. Nieco świrowania na sam koniec, trochę wygłupów w stylu konwojery czy jakieś ostrzejsze skręty i ostatecznie ląduję po prawie dwóch godzinach latania. Choć pogodowo nie zapowiadało się tak fajnie trzeba przyznać, że warunki były całkiem przyzwoite i wreszcie można było się nalatać ile wlezie. A co najlepsze najbliższe prognozy zapowiadają kilka dni dobrej pogody. Prognozy, prognozami a co będzie się zobaczy ;)


sobota, 17 maja 2014

niebo i kampania wyborcza....

   Każde buczenie na niebie zwraca uwagę. Czasami można zobaczyć coś ciekawego, a czasami człowiek żałuje, że w ogóle podniósł się z kanapy i zerkał kto tam hałasuje na "naszym niebie". Przed chwilą właśnie nastąpiła właśnie taka okoliczność. Coś tam zaczęło buczeć, coraz głośniej i głośniej, by w pewnym momencie pokazać dumne oblicze holownika ciągnącego nazwisko jednego z kandydatów do "ełroparlamentu" przelatujące tuż nad domem. W dzisiejszych czasach to już norma, że każdy z pretendentów do wspomnianej roboty w Brukseli łapie się każdej możliwej okazji do zwrócenia na siebie uwagi. Nie będę pisał o polityce i tym wyborczym wyścigu, bo najzwyczajniej nie warto. Trzeba by założyć nowego bloga, a na prowadzenie tego już czasami brakuje czasu.
   Jedno, o czym warto wspomnieć, to fakt, że kampania z telewizji, internetu, radia czy ulicy przenosi się czasami na ten nieco wyższy, powietrzny poziom atakując nazwiskami z każdej możliwej strony. Takie czasy i takie kampanie, a co z tego wyniknie można z góry przewidzieć....

czwartek, 15 maja 2014

objazdowo...

   Wczorajszy objazd okolic okazał się pełnym sukcesem. Pogoda jakoś ostatnio mało sprzyjająca jest, bo albo dmucha, albo pada i ogólnie lipa, za to okoliczne łąki pięknieją w oczach. Część z nich została wygolona przez co znikły obawy o potencjalne miejsce startu, a na dokładkę pojawiło się kilka nowych oczywiście z wymaganą prawem zgodą właścicieli.
   I choć latania ostatnio tyle co kot napłakał, to cieszy fakt, że łąki są gotowe, dostępne i tylko czekają na jakieś sensowne warunki by wreszcie móc na nowo nalatać się do oporu. Teraz tylko czekamy na warun...

wtorek, 13 maja 2014

Vario no.11


   Niejednokrotnie na blogu pisałem o zaletach prenumeraty kwartalnika Vario. Wiadomo, że jest zdecydowanie taniej i jeszcze bezpłatnie magazyn podrzuca do skrzynki listonosz. Nie trzeba nigdzie chodzić, szukać gdzieś pomiędzy prasą wędkarską a pakerską, stać w empikowych kolejkach i bulić za takie przyjemności jedną trzecią więcej. Prenumerować jest wygodniej, milej i fajniej.
   Niestety, by nie było tak kolorowo czasami zdarzają się też wpadki takiego sposobu zdobywania prasy paralotniowej. Jedenasty "wiosenny" numer ukazał się dobre trzy tygodnie temu, jednak w naszej skrzynce pocztowej zameldował się dopiero teraz. Nie wiem czy to pojedynczy wypadek, czyjeś niedopatrzenie, lenistwo pocztowców, czy jeszcze coś innego jednak trzy tygodnie opóźnienia to całkiem niezła wtopa. Do tej pory było dobrze, jak będzie w przyszłości zobaczymy.
   Tak czy inaczej gazeta trzyma poziom znany z poprzednich numerów. Garść ciekawych artykułów nieco fajnych zdjęć, do tego nieco reklam i lokowania produktów, oraz kolejny felieton Uriuka.....


czwartek, 8 maja 2014

Przyny Okęcie

   Film poniżej wystarczy na cały wpis, bez zbędnych w tym wypadku słów. Dobrego oglądania zatem :

wtorek, 6 maja 2014

nalot nalotowi nierówny....

   Jakiś czas temu jeden ze znajomych zapytał mnie o nalot. Zamiast odpowiedzieć na chwilę zaniemówiłem. Najzwyczajniej mnie zatkało, bo zupełnie do tego nie przywiązuję uwagi. Liczyć liczę, czas każdego lotu i każdy start wędrują "do kajetu", jednak sam nalot jest na tyle  niemiarodajny, że jako taki nie jest dla mnie ważny.
   Znajomy, który pytał po szybkiej kalkulacji dostał szacowaną wartość, taką, która mniej więcej pokryła się z rachunkami zrobionymi później w domu. Wyszło, że mam nieco więcej nastukane od Niego. Ów znajomy pomimo mniejszego nalotu lata na sprzęcie bardziej wymagającym i skłonny jestem strzelić, że pomimo niższego nalotu doświadczenie ma większe od mojego. Bo nalot to nie to samo co nasze doświadczenia.
   Zaczynaliśmy w podobnym czasie, więc nasz nalot był zbliżony, jednak nie jest zupełnie wyznacznikiem Jego i moich umiejętności. Większą rolę grają tu takie rzeczy jak liczba odbytych startów, warunki w jakich lataliśmy, trudność danego lotu i te wszystkie rzeczy, o których często się zapomina. Bo jak porównywać ludzi z podobnym nalotem, jednak zrobionym w krańcowo odmiennych warunkach, w tak lubianym przez niektórych masełku do latania w wietrzny termiczny dzień ? Jak porównywać podobny nalot zrobiony np przelotowo na wysokości np dwustu metrów z lataniem z podeszwami tuż przy ziemi z wyrastającymi przed nosem pylonami ? Jak porównywać nalot z latania swobodnego z tym zrobionym z napędem na plecach ? Takie porównanie nie ma po prostu sensu i nic nam, jako pilotom nie daje. No może pozwala podeprzeć swoje ego myśleniem o tym, jak wiele czasu spędziliśmy w powietrzu. A wpadanie w samozachwyt ogranicza i hamuje ciągły rozwój jako pilota. Porównywanie siebie do innych od kątem nalotu najzwyczajniej mija się z celem, bo zawsze będzie ktoś, od kogo można się jeszcze sporo nauczyć, na kim można się wzorować i kto będzie latał nieco lepiej i mądrzej.  I tyle na dziś.....

czwartek, 1 maja 2014

środowa powtórka.....

   Zapowiadane jakiś czas temu kilkudniowe latanie sprawdziło się aż miło. We wtorek wypadło Pływaczewo i już w środę do kajetu można było wpisać kolejny lot.
   Niestety z kilku powodów wyszło krócej niż planowałem, jednak nieco trudniejsze warunki pozwoliły na całkiem udany lot. Owe powody to przede wszystkim nieprecyzyjne dogranie miejsca startu. Kilka wcześniejszych rozmów z latającymi kumplami zaowocowało wypracowaniem decyzji o spotkaniu po szesnastej w miejscu, gdzie ponoć jest przyzwoity pas startowy znajomego jednego z owych kolegów, a dodatkowym plusem jest zapewnienie, że możemy tam startować, jesteśmy mile widziani i w ogóle fajne miejsce. 
   Na miejscu byłem w kilka minut po czwartej jak zazwyczaj pierwszy. W końcu nie ma co tracić czasu, gdy pogoda do latania całkiem dobra i paliwo w kanistrach chlupie aż miło. Na miejscu rzeczywiście jest świeżo wykoszony pas startowy wciśnięty pomiędzy dwa pola, stoi motolotnia, rękaw też obecny i po chwili odnajduję też pilota, którego własność owe cuda stanowią. Siadamy, gadamy i od razu udaje się znaleźć wspólny język. Wiadomo - prawdziwa pasja łączy ludzi. 
   Gadamy dobre pół godziny gdy dociera pierwszy z kumpli, po kolejnym kwadransie docierają kolejni. Pojawia się też kolejna decyzja. Pas jest nieco zbyt wąski dla trajek, z bocznym wiatrem jakoś tak niespecjalnie wystartować, więc decydujemy pojechać do Wałyczyka. Grzejemy zatem dwadzieścia kilometrów dalej.
   Wałyczyk wita nas ledwie zasianą trawą dopiero przebijającą się z rzadka z wyrównywanej ostatnio ziemi. Potem już standard, klamoty z samochodu, szpejenie, trochę pogaduchów i start kilka minut po szóstej. 
   W powietrzu całkiem znośnie, jest lekki wiaterek i niewielka "torba" nisko nad ziemią, cóż nie zawsze jest masełko i by się rozwijać czasami trzeba od siebie wymagać nieco więcej. Na stu metrach jest już spokojnie i sympatycznie, do przodu też lecę, więc można się wreszcie do woli rozkoszować frajdą latania. 
   Mniej więcej w tym samym czasie nawiązuję łączność z latającymi znajomkami. Wystartowali z okolic Chełmna i planowali trasę do Grudziądza, a gdy wiatr się nieco przekręcił postanowili się puścić w naszym kierunku. Okazuje się że to dawno nie widziani kumple z którymi kiedyś dosyć często lataliśmy razem, wychodzi na to, że częściej spotykamy się w powietrzu, niż na ziemi. No ale chyba o to chodzi, by każdą wolną chwilę sprzyjającą dobrymi warunkami spędzać w powietrzu. Na ziemi się jeszcze zdążymy nagadać. Ostatecznie nie spotykamy się "twarzą w twarz" w powietrzu, wiatr po raz kolejny się nieco zmienił i zawrócili do siebie, wobec czego ja też wykręciłem w stronę łąki zobaczyć "co i jak" na miejscu.
   Ląduję za drugim podejściem. Po przyziemieniu Buran nie chce opadać i przez chwilę biłem się z myślami czy nie odwrócić się pod wiatr i nie wystartować ponownie. Trochę tak stoję, myślę i w końcu ciągnę za sterówki kładąc skrzydło na ziemi.
  Jest nieco po siódmej, kumple najwyraźniej nie będą latać, a mi prawie godzinka w powietrzu wystarczy. Przy składaniu klamotów też się sporo dzieje, ktoś odkręcał głowicę, były pomiary ciągu poszczególnych trajek i śmigieł, pogaduchy o silnikach i te wszystkie sprawy, jakimi żyją prawdziwi pasjonaci.