środa, 20 października 2010

niedzielna wtopa.......

Oj ta niedziela dała popalić.......
   Był plan na latanie popołudniowe, jednak gdy wyszedłem rano z psem zaświtała myśl o lataniu także rano....Pogoda jak marzenie - bez wiatru, piękne słoneczko, prognozy mówiące o dobrych warunkach przez cały dzień więc myśl ta miała gdzie się zagnieździć. Szybka burza mózgów i po drobnych przygotowaniach zacząłem znosić sprzęt. W końcu wszystko poznosiłem, potem się odpowiednio poubierałem, bo jednak czuć już jesienne temperatury......I byłem gotowy......
   Odpaliłem samochód, zacząłem go rozgrzewać, odszroniłem szyby przełączyłem się na "gaz" i dupa....pokręcił chwilkę i zgasł cholernik......Próba kolejnego uruchomienia spełzła na niepowodzeniu, tak samo kolejna. Kręcił rozrusznikiem, ale ni cholery nie chciał zaskoczyć. Po tych dwóch próbach odczekałem dobre 10 minut by siebie i jego uspokoić. Znowu się nie udało. Po tej próbie akumulator pokazał, że z niego to uparty skur.... nie chcący współpracować w takich warunkach. Wziął się i rozładował cholernik. Cóż....przed oczami wizja nie latania z powodu awarii naziemnej....szkoda by było takiego dnia i w ogóle jakieś złe myśli.....
   Jednak był promyk nadziei - jedna z sąsiadek udzieliła wsparcia w postaci akumulatora z własnego pojazdu, jednak 15 minutowe ładowanie escorta nic nie dało....zaciął się i nie chciał........W końcu skończyłem wierzyć, że się uda coś z tym zrobić.....na dodatek auto mieliśmy postawione w samym dole parkingu więc nawet "na pych" też nie wchodziło w grę.......
   Wróciłem do domu z nosem na kwintę i świadomością, że taki piękny warun przechodzi koło nosa, że niedziela jest dla nas dostępna "jedynie z ziemi", że z tak banalnego powodu nie będzie latania....Najgorsze było to, ze w poniedziałek też pogoda miała być dobra....wiec przez tego blaszanego skurczybyka przejdą nam najprawdopodobniej całe dwa lotne dni....Być może ostatnie takie ładne, dobre, w miarę ciepłe dni tej jesieni....cholerna blaszana puszka.....
   Tak patrząc z boku to ostatni tydzień jest na remis - latałem tydzień temu w niedzielę zupełnie niespodziewanie, w środę wygrała pogoda; w piątek znowu się udało (i to dwa loty), kolejna niedziela odpadła z powodu fury.......Więc chyba nie jest aż tak źle, jednak szkoda latania które było tak blisko......Niby na lataniu świat się nie kończy, ale jednak trochę żal.....mówi się trudno.....po prostu czas wymienić ten samochód na coś młodszego, większego i fajniejszego.....bo ostatnio coś za dużo tracimy na niego nerwów, pieniędzy i latania......

poniedziałek, 18 października 2010

sobota pod znakiem dewolaja.....

   W ostatnich dniach udało się polatać więc sobotę poświęciliśmy na odwiedziny "lisewskie" z założeniem spędzenia odrobiny czasu na pracach porządkowoogrodowookołodomowych......Ale najpierw wyśmienity obiad którego podstawą było mięcho kurze pozawijane w przepyszne dewolaje....Pozawijane z pieczarkami i serem w zestawie z ziemniaczkami i kilkoma warzywnymi dodatkami spowodowały bajeczne doznania w okolicach kubków smakowych.......Najedliśmy się konkretnie bardziej z łakomstwa niż z głodu. Cóż - człowiek już takie bydle jest, że czasami je więcej niż się zmieści....Po odpoczynku i drzemce na siedząco wyruszyliśmy do prac.....najpierw usuwanie skutków jesieni z ogrodu - pracowicie koszona letnią pora trawa została zasypana liśćmi które usunęliśmy głaszcząc zielone źdźbła miotłami i grabiami....Rozprawiliśmy się jeszcze z przydługimi gałęziami drzew owocowych tnąc tu i tam.......Właściwie wszędzie tam gdzie trzeba było by sprawić żeby to wyglądało na dobra robotę......Potem okolice domu czyli porządki ze starymi donicami, nową ziemią, wysprzątaniem odrobinki bałaganu pozostałego po ocieplaniu.......Takie tam różne drobiazgi i wróciliśmy na swoje miejsca - czyli na kanapę, no i kolejne pyszności - ciacho z polewą czekoladową - mocno czekoladową......Mniam.......I właściwie całe popołudnie zleciało - gdy zrobiło się ciemno wróciliśmy do domu polenić się wieczorowo; przejrzeć pogodę i pogapić się na filmy.....
   I nie byłbym sobą gdybym nie zarzucił kolejnego dewolaja - jestem na nie strasznie łakomy bo były po prostu pyszne....W ogóle lubimy kurczaki więc nie ma co się dziwić, że tak je wcinamy....mięso smaczne, zdrowe bez którego ani rusz......Pyyszota po prostu.....
   Super dzień spędzony nareszcie cały razem ze sobą, trochę pracujący, trochę rodzinny....po prostu "nasz"......

sobota, 16 października 2010

wieczorowo szuwarowo


   Jako, że ze środowego latania wyszły nici trzeba było się odkuć przy pierwszej możliwej okazji....I udało się to zrobić już w piątek :)
   Prognozy wielce pozytywne pozwalały wierzyć, że wszystko ładnie wypali. Inni też latali (tyle że daleko - w okolicach Włocławka) więc rozesłaliśmy "wici" po znajomych o naszej łące i oczywiście zaprosiliśmy do nas.....Zawsze to fajnie polatać w kilku i pointegrować sie nieco z lokalnym środowiskiem.....nawet wzięliśmy naszego wysłużonego grilla i zapas kiełbas, chleba i innych gadżetów kuchni polowej.....kilku nie mogło; kilku w ogóle nie odpowiedziało; a dwóch z nich 'zadziałało". Po południu obiecał wpaść jeden znajomy z Bydgoszczy,a koło piątej zapowiedział się Marek z Torunia by w końcu wspólnie polatać....
   Wczesnym popołudniem przyjechaliśmy z Sosną z Chełmna, chwilkę nabraliśmy oddechu, zapakowaliśmy się i wyruszyliśmy na podbój przestworzy....Porozkładaliśmy sprzęt, pogrzaliśmy napęd i niestety trzeba było nieco odczekać - wiaterek jeszcze był. Trochę stres, że pogoda znowu zepsuje plany ale  byliśmy dobrej myśli......Przyjechał "bydgoszczanin" - był w drodze do Torunia, ale chciał wpaść, zobaczyć , pogadać, poklotować i w ogóle chwilkę choć pobyć z nami - dziękujemy za odwiedziny - mamy nadzieję, że będą częstsze i w końcu polatamy razem......
   Wreszcie nieco siadło, wyszpeiłem się, wycałowałem Sosnę i wystartowałem do lotu, którego założeniem było pokazać sie Markowi będącemu pewnie już w drodze. Start bez kłopotów, trochę wariactwa nad łąką, potem manipulacje przy uprzęży, bo niestety nie miałem zapiętej taśmy redukującej efekt odśmigłowy - nie pamięta się na ziemi; trzeba zapinać w powietrzu. Drobna kombinacja i już po chwili byłem w drodze nad "amerykę".....w pewnym momencie obserwując pola tuż przy mieście przyuważyłem faceta, który co chwile schyla sie, bierze w łapska jakieś grudy ziemi (czy też kamienie) i ciska nimi w powietrze....najwidoczniej we mnie miotający cham celował....tak dla "jego wiadomości" zrobiłem kilka kręgów, pokazałem mu środkowy palec i odleciałem w swoją stronę......Cóż - pierwszy raz spotkałem się z takim buractwem w naszych okolicach....
No ale - zabudowania koło których łaził wyraźnie chyliły się ku upadkowi, on sam wyglądał na jakiegoś zabiedzonego, zniszczonego menela więc pewnie coś tam w życiu mu nie wyszło i wini za to cały świat...jakiś nieudacznik czy coś.....ważne że debil nie trafił......




   Pokręciłem się nad okolicami Lidla i drogi 'z Torunia", ale Marka ani widu, ani słychu....polatałem, porobiłem kilka zdjęć i po pół godzince takiego wiszenia wylądowałem by trochę pobyć z Sosną, wypić jakąś herbatę i dalej czekać......


   Po jakimś czasie przyjechał Marek - trochę pogadaliśmy; zaczął się rozkładać a ja zebrałem się i  wystartowałem......Nie było sensu tracić czasu, bo powoli zaczęło wszystko szarzeć i robić się wieczorowo.....Więc lot coraz krótszy się szykował......Wystartowałem całkiem sprawnie, pokręciłem się trochę, powariowałem nad głowami, wykręciłem kilka wingoverów które cholera coraz bardziej lubię....tak teraz myślę, że gdy zaczynałem to się ich bałem...teraz sprawiają frajdę i lekarstwo na zdrętwiałe ręce, a Sosna też je lubi - czyli wszystko pasuje - mają uzasadnienie w każdej płaszczyźnie.....


   Po ok dwudziestu minutach wystartował Marek i już we dwóch polecieliśmy nad "Jurkiewiczów" pokazać, że jesteśmy, że latamy i żeby uważali w coraz gęstszej szarości.....Jako, że szkolą i akurat wylądowali nadlecieliśmy bliżej, zrobiliśmy kilka wygibasów i odlecieliśmy w swoją stronę - tzn w stronę jeziora by choć jakieś widoki z tego lotu mieć....W spokojnych wodach jeziora pięknie odbijało się niebo, ziemia była coraz ciemniejsza i wyglądało to wszystko pięknie....oczywiście było już po zachodzie słońca i powoli zaczęliśmy wracać.....teraz lecieliśmy pod wiatr, więc zszedłem trochę niżej, wdeptałem speeda i tak wracaliśmy.....Marek został nieco z tyłu - nie używa "beli" więc był wolniejszy....ale w tym przypadku to dobrze.....ja czułem się wylatany i chciałem wylądować jako pierwszy.....


   Lądowanie bez problemów, choć w trochę dziwnych warunkach - nie lądowałem jeszcze gdy było aż tak bardzo szaro....Mogłem wreszcie wyściskać Sosnę która dzielnie czekała na nas na ziemi.......Marek trochę pokręcił się nad głowami ciesząc się lataniem i tym, że jest w powietrzu.....i wcale się nie dziwię......ja też tak mam......
   W końcu wylądował, poskładaliśmy sprzęt i wyjechaliśmy na drogę by choć chwilkę pogadać.....Z chwilki zrobiło się nieco więcej, ale wiadomo jak to jest gdy zacznie się rozmawiać o wspólnej pasji i lataniu....Można tak spędzić długie godziny i nic się nikomu nie nudzi......Trochę dziwadłem byliśmy dla miejscowych którzy w swoich samochodzikach jeździli po drodze na której staliśmy radykalnie zwalniając i gapiąc się co to za stwory tam dyskutowały....
Ważne, że nam się nie nudziło i że wspólnie tego wieczoru polataliśmy....
   Fajnie jest tak powisieć nad tymi naszymi szuwarami, fajnie jest popatrzeć na paralotnie z góry, z boku, z dołu i po prostu razem lecieć - skrzydło w skrzydło...czasami lubię polatać sam ale czasami brakuje latania w "stadzie".....i fajnie, że tym razem się nam wszystko ładnie udało.....fajne popołudnie i fajne wieczorne latanie...........

czwartek, 14 października 2010

środowy prztyczek.....


   Poniedziałek i wtorek zleciały, nadeszła środa która wg. prognoz dawała szansę na niezłe latanie.......Popołudniu zapakowałem się do auta z całym potrzebnym majdanem i pojechałem......Sosna została w domu - umówiliśmy się, że przylecę pohałasować nad dom.......
   Dojechałem sprawnie i nawet nie zacząłem rozkładać sprzętu. Łąka przywitała wiatrem i chmurami....świnia......No nic...nie było rady - trzeba było uzbroić się w cierpliwość, rękaw; wiatromierz i spokojnie czekać - w końcu windgury, ICMy i te inne mówiły, że ma siąść.......
   Więc siadłem i czekałem, czekałem i czekałem......W końcu zacząłem łazić w kółko, a potem w "ta i we wta" by choć coś robić, bo przecież ile można siedzieć na dupsku.......Niestety wiatr nie uspokoił się i cały czas wiało ok 3-4 metrów.......
   Nad głową ruch w powietrzu konkretny - sznury kwękających przyjaźnie gęsi - jakby cholery zapraszały "choć do nas, tu w górze jest fajnie", jakiś znudzony pilot Wilgi pokręcił się też robiąc dwa kręgi nade mną ; łąką i w ogóle Strużalem........potem przeleciał śmigłowiec......Cholera wszyscy latają, a ja jak ten idiota siedzę na ziemi i czekam cierpliwie by w końcu pogoda odrobinkę sprzyjała......
   Niestety po półtorej godzinie takiego parawaitingu miałem dosyć......Wciąż wiało i nie zamierzało przestać....W końcu zapadła jedyna możliwa decyzja.....zniechęcony, zmarznięty wróciłem czując się tak jakby ktoś dał mi w pysk....Wielu pewnie zna takie wyjazdy kiedy się człowiek nastawi, cieszy na każde rozłożenie skrzydła, start, i nic z tego nie wychodzi........to tak jakby przegrać z czymś, na co się nie ma wpływu.......
   No i nie polatałem - dostałem za to prztyczka od losu by nie ufać do końca prognozom bo "one" zaskakują....czasami w ta dobrą stronę, czasami w tą złą......Tym razem zaskoczyły w ta drugą....cholery........

poniedziałek, 11 października 2010

A jednak niedziela.......

Wstęp

   Tak biadoliłem przed weekendem, tak sie żaliłem, a jednak się odkręciło.....
Niespodziewanie niedziela zadziałała tak mocno, że aż sam byłem zdziwiony.......Ale od początku :

Marek

- w Toruniu musiałem się zameldować ok 9 rano i jakoś tak dziwnym trafem (kierowany podświadomością czy jak?) zamiast pojechać drogą przez Pigże, wybrałem się "starymi rewirami" przez Kończewice....
Sam nie wiem czemu, bo ostatnio jakoś tej drogi nie używam - bo korki, bo co chwile światła i w ogóle pełno jakichs takich niedojd za kółkiem po drodze zawadzających tylko........Dojeżdzając do Torunia od "tej" strony mija się rozległą piaszczystą łąkę przed Cmentarzem komunalnym.....Już dawno zastanawialiśmy się czy by z niej czasami nie skorzystać, tym bardziej, że ponoć czasami ktoś z niej lata.....Więc często, gdy tamtendy jeżdzimy głowa leci na bok podglądając czy ktoś czasami coś tam nie kombinuje.....I w ten niedzielny poranek akurat dało się zauważyć kawałki czerwonej tkaniny na tle ziemi....Czyżby ? Jakiś paralotniarz?? czy to tylko złudzenie ?? Ki diabeł???
   Szybka decyzja , gira na hamulec, kręcenie kierownicą i "jadę zobaczyć".....Rzeczywiście - okazało się, że to paralotniarz....W dodatku znajomy.....Hurra - takie spotkania są najlepsze. Marek jest na podobnym poziomie jak ja, lata od jakiegoś czasu z napędem, lata na Voxie nie na jakiejś tam rakiecie, więc w ogóle fajowo.....Akurat się kończył szpeić do startu....Trochę pogadaliśmy, zobaczyłem jak startuje pośród drzewek; jakichś dołów i dziur wykopanych przez zwierzaki....Ślicznie wszystko poomijał, wystartował i zaczął swój lot....A ja zrezygnowany wsiadłem do samochodu i pojechałem "działać".......Trochę kiepsko, że inni latają a ja musiałem zostać na ziemi......Fajnie byłoby tego ranka też polatać.....

Zajęcia

   Gdy dotarłem na miejsce okazało się, że nie ma aż tyle spraw bym stracił cały dzień na jakieś głupoty....Zajęcia, które miały mi spierdzielić całą niedzielę przebiegły sprawnie, szybko i konkretnie...czyli tak jak lubię......Przy Sośnie byłem już o pierwszej......Całe popołudnie nasze i pewnikiem jeszcze uda się skorzystać z pogody....tak ostatnio kapryśnej......zjedliśmy obiad, trochę poleniliśmy się przed telewizorem obserwując spalających się "talenciarzy" i jakoś w środku popołudnia zacząłem się pakować.......Sosna została w domu - umówiliśmy się, że do Niej przylecę i trochę pohałasuję nad naszym gniazdkiem........

Niedzielne latanie

   Na łące byłem koło czwartej.....porozkładałem cały sprzęt, odpaliłem i wystartowałem. Założenie było proste - pokazać sie "Jurkiewiczom" którzy tego dnia także latali, potem polecieć nad dom i Sosnę...tam trochę pohałasować, pobyć "przy" a potem polatać po okolicy i wrócić.....
   Start w lekkim wietrze bez jakichkolwiek problemów, krótki lot w stronę motolotniarzy ; kilka wingoverów by było mnie widać - w końcu nie wiem czy czasami sie tam nie szkoli jakiś przyślepy dziadek.......
Potem zakręt i do "domu", do Sosny.........Pogoda wręcz wymarzona, delikatny słabiutki wietrzyk, którego właściwie nie było w ogóle czuć......Super warun. Nad domkiem byłem w 10 minut.....trochę się powygłupiałem, tak by sprawić frajdę mojej Pani , kilka wingoverów, jakieś niskie ostre zakręty, kilka niższych przelotów, tak by zajrzeć sobie  "w oczy" (z czego jeden trochę niebezpiecznie zakończony tuż nad dachami), kilka porobionych zdjęć i odleciałem w stronę Bielczyn. Jako, że tam stoją dwa dorodne wiatraki chciałem "je oblecieć".....Strasznie fajne są te "maszynki", strasznie mnie ciągną duże, ogromne, monumentalne śmigła, więc to naturalny kierunek był.....Doleciałem szybko, obleciałem dookoła i zamierzałem wracać do Chełmży......Tymczasem włączyła się "szwendaczka powietrzna" i poleciałem dalej.....Mając "jedynkę" pod pachą odwiedziłem nasze zeszłoroczne miejsce w Kończewicach, potem poleciałem obczaić "hangar" i łąki w Brąchnówku, a potem w końcu wróciłem nad Chełmżę, pokręciłem się trochę nad cukrownią - kampania buraczana to właściwie od lat symbol naszego miasta, więc nie wypadało tego nie obejrzeć z góry..........
Oczywiście pokręciłem się też na domem - znowu trochę dając upust wariactwu powietrznemu, tak by Sośnie i sobie sprawić frajdę z latania.......
A potem lot nad Strużal, kilka ukłonów w stronę właścicieli łąki z której aktualnie korzystamy, trochę przelotów w tą i z powrotem, kilka okrążeń naszej "aktualnej łąki", krąg i podejście do ziemi.....
Lądowanie bez jakichkolwiek problemów - podejście dokładnie takie jakie powinno być, delikatne hamowanie, dotknięcie ziemi spokojne, takie by poczuć że się jest już na dole, jednak nie tak dynamiczne jak mi się czasami udawało.......No i wielka euforia polotowa.......
Ogólnie strasznie zadowolony jestem z całego lotu....Ponad godzina w powietrzu rozpoczęta fajnym startem i zakończona udanym lądowaniem.......Perfekt jak dla mnie....
Spakowałem się i wróciłem do domu. Przy wypakowywaniu sprzętu kolejna niespodzianka - dzieciaki sąsiadów jak na baczność zaczęły wypytywać o lot i latanie.....jakiś fanklub się zaczyna tworzyć :)...Miło

A potem objęcia Sosny i folgowanie głodom fastfoodowym - czyli pyyszna pizza z Filipa.......

Podsumowanie

Dzień który miał być smętnym siedzeniem w Toruniu przy zajęciach niekoniecznie fajnych, zaskoczył wszystkim, czym tylko mógł......Spotkałem "latającego kolegę", z którym mam nadzieję polatać razem w najbliższym czasie, zajęcia okazały sie krótkim przerywnikiem, udało się spędzić z Sosną dużą część dnia i w końcu sam polatałem.....Udany lot, w którym wszystko mi pasowało......Zamiast męczącego, zapchanego bzdurami dnia dzień pełen miłości.......do Sosny i latania.....I o to chodziło......Oby takie dni były jak najczęstsze.......Udane, szczęśliwe i pełne tego wszystkiego, co sprawia, że tak bardzo chce się żyć......

sobota, 9 października 2010

naziemny weekend

   Jesień jakoś tak się odkręciła,że przez kilka ostatnich dni zaskakuje nadspodziewanie słoneczną pogodą...Wietrzną ale słoneczną, co bardzo cieszy oko i pozwala mieć nadzieję, na to, że nasycimy się wreszcie widokiem kolorowych liści, błękitnego nieba i pięknych wschodów słońca.....Jest po prostu ładnie...

   Ostatnio wiało, ale im bliżej weekendu, tym prognozy coraz więcej obiecywały....Sobota taka znośna, niedziela baaaardzo fajna i spora część poniedziałku także....Niestety z racji mojego "bezrobocia" trzeba łapać się każdej okazji, by coś ze swoim życiem robić...niekoniecznie z wielką chęcią.....
Tak czy inaczej zdarzają sie dni, w które zmuszony jestem odpuścić "latanie" na rzecz bardziej przyziemnych zadań......Zadań polegających w większości na siedzeniu w niewygodnym krześle, gapieniu się w najgorzej skonfigurowany komputer na świecie i wlepiać gały w monitor którego odświeżanie wprowadza moją głowę w stan permanentnie powodujący bóle......nędza po prostu...
   Ale ale....Nie chcę marudzić - do "rana" nie przejmowałem się zajętą sobotą i niedzielą - w końcu to poniedziałek miał być lotny, to w poniedziałek planowałem wylatać to całe paliwo które mam w zapasie..... Niestety na "teraz" prognoza coraz bardziej się sypie....Ma wiać od rana - na początku tak dosyć a potem ma się rozwiewać coraz bardziej......
Więc cholera z latania raczej nici.........

   Siedzę tu i diabli mnie biorą na ten jutrzejszy "warun"...cały dzień ładny, a niebo dla innych.........Kiedy w końcu się uda dopasować do mnie i mojego czasu..??

czwartek, 7 października 2010

nałogi małe i duże....

Ostatnio pojawiła się myśl o nałogach......Więc wpis będzie o nałogach
- pierwszy z moich nałogów to niewątpliwie Sosna....Ukochana osoba bez której życie nie byłoby takie fajne jak jest teraz. Chodzący ideał dzielący moje pozostałe nałogi i mająca takie same wymagania wobec zycia jak ja....Świetnie dopasowana; której myśli i pragnienia sa jak lustrzane odbicie moich......Dzieląca ze mną te wszystkie dobre dni; trwajaca przy tych gorszych i potrafiąca zawsze znaleść sie w zaistniałej sytuacji.....poza tym jest sliczna i extra się uśmiecha......a jak sie wkurza robi to w taki sposób, że rozbraja wszelkie złe nastroje.......jednym słowem mój IDEAŁ bez ktorego byłoby niemożliwe dalsze życie.
- drugi z nałogów to latanie.....ostatnio gdzieś tam padło, że bez latania życie to nie życie, a jakaś bezpłciowa egzystencja, spełnienie marzenia które było we mnie od zawsze.....coś co pozwala oderwać się od ziemskich spraw i poczuć,że żyje się naprawdę....zagarniając w ramiona co tylko można bez pierdzielenia o jakichś tam nieważnych sprawach.....
- no i trzeci który różni się od poprzednich tym, że z nim staram sie walczyć......Kawa pod wszelkimi postaciami......rozpuszczalne siki; gęsta "tradycyjna; ze śmietanką, smakowa, mrożona, taka i śmaka.....Kawa bez której trudno rozpocząć dzień......trochę sobie folguję pijąc jej ogromne ilości, jednak staram sie pracować nad ograniczaniem....Sosna mnie goni i dobrze robi....Wstyd się przyznać, ale właściwie piję ostatnio "wiadrami"......A to troche za duzo......Ideałem byłoby jedna, góra dwie dziennie ale jak do tego doprowadzić gdy herbata smakuje jak jakiś wyciąg ze ścierek a kawa tak ładnie pachnie....hmmm......walczę i ograniczam.......zobaczymy co z tego wyjdzie....

No i to chyba wszystkie nałogi - najważniejsze to Sosna i latanie....w tej kolejności.......Nieuleczalne i chcę być od nich uzależniony do końca życia....Zaś "kawowość" trzeba zamienić w okresową przyjemność.......bo dwa pierwsze nałogi wystarczą zupełnie...a trzy to juz tłok..... 

środa, 6 października 2010

wywiady; prasa i tak dalej......

   Niedawno wspominaliśmy o locie zakończonym wyciąganiem auta z błocka. Wspominaliśmy przy okazji tego wpisu o ludziach którzy chcą z nami przeprowadzić wywiad/rozmowę dotyczącą nas i naszej pasji.
   Sprawa w toku - lokalna gazetka wydawana przez lokalne stowarzyszenie Nasza Chełmża w postaci "pani redaktor/skarbnik stowarzyszenia" skontaktowała się z nami w sprawie pytań, rozmowy itd.
Stanęło na tym, że z braku czasu będzie to "nowoczesna forma wywiadu" tj pisemna odpowiedź na maila z pytaniami. Pytania pojawiły sie, odpowiedzieliśmy na nie, dodaliśmy coś od siebie, wrzuciliśmy kilka zdjęć i odesłaliśmy "redaktorom" do okrojenia, akceptacji, redagowania i co tam jeszcze będą chcieli z tym zrobić. Mamy nadzieję, że wyjdzie z tego coś sensownego, co być może zarazi kogoś do latania, do oderwania się od ziemi i po prostu do spełniania marzeń.....
   Jednocześnie przy okazji tych pytań nasuwają sie różne myśli - czym jest latanie dla nas, nasze życie, spełnienie marzeń itd.....jakoś tak się robi zastanawiająco i musze przyznać temat jest straaaasznie skomplikowany.....na tyle dużo mamy do powiedzenia, że mały wywiad w lokalnym pisemku to za mało.....można napisac wiele i to o wszystkim, co jest związane z naszym lataniem.....jednak w kilku słowach cieżko zawrzeć całe szczście i spełnienie marzeń dotyczących naszego życia.....bo własciwie o czym tu gadać godzinami......?? w wielkim skrócie - jesteśmy razem, szczęśliwi i każdego dnia spełniamy swoje marzenia......proste nie ?

jesień pełną gębą......na ziemi

   Dziś jest wtorek i trzeba napisać kilka słów.....
Ostatnio marudziłem, że jesień, że szaro, brzydko i w ogóle nie halo coś z pogodą. Dziś trzeba to odszczekać (HAU HAU HAU) i napisać kilka słów o pogodzie i naszych ostatnich dokonaniach.....
   Od sobotniego wieczoru słońce, błękitne niebo i "wiater" nieco próbujący urwać głowę. Ale i tak światło słoneczne przebija wszystko i jakoś tak jesiennie wszystko lepiej wygląda.
   Niedzielny poranek spontanicznie zaskoczył nas kolejną podróżą. Poranne nieogarnięcie śniadaniowe skończyło się wymyślaniem - co tak naprawdę chcemy zjeść o poranku podczas którego nigdzie nam się nie spieszy?? Wspomnienie bułek kupionych kiedyś dawno temu w Jarocinie sprowokowało wycieczkę do centrum wielkopolski i rodzinne odwiedziny. Pojechaliśmy; odwiedziliśmy; pobyliśmy i wróciliśmy. Dzień zleciał bardzo udanie i o to chodziło :)
   No i super sprawa bo wciąż jest ładnie :) Może niespecjalnie lotnie ale jednak słońce to podstawa.
   Taka jesień jest do przeżycia........

sobota, 2 października 2010

planowanie i te inne....sprawy

   Taki początkowo październikowy poranek skłonił do napisania, co tam się ostatnio działo....
   Zaniedbujemy trochę tego bloga - nie wiem, czy to jesień, czy ogólne zmęczenie materiału, czy jeszcze jakieś inne powody takiego stanu istnieją....Fakt jest taki, że się zaniedbaliśmy i mam pomysł by to nadrabiać....

   Latania ostatnio jak na lekarstwo....bardzo niewiele dni, kiedy "cokolwiek" można zrobić....Przyszła jesień...w najgorszej możliwej odmianie - zimna; wilgotna; deszczowa; ciemna; szara....wstrętna bardzo.....Oczy co chwilę sprawdzają prognozy w nadziei, że może jutro, może pojutrze przyjdzie znowu taka pora w której liście naprawdę nabiorą przyjemnych jesiennych kolorów, w którym wreszcie zacznie pachnieć "jesienią" i w które będzie się tak fajnie latało jak kilka dni temu.....Niby wczoraj można było pójść w powietrze....niby wiatr słaby z tendencja do zanikania....ale....
Ale łąki mokre (wręcz ze stojącą wodą); wilgotno wszędzie, dojmująco zimno i po prostu tak, że robi się bleee.....Uważam, że powinno się latać tylko w takie dni kiedy w 100% wszystko "gra"....nie tak jak w ten wczorajszy dzień...Bo wczoraj tak jakoś jednak "nielataniowo" było.......Nawet Wirus jakiś taki przygaszony......Do tego kilka spraw "popołudniowych" które trzeba było załatwić sprawiło,że odpuściłem....nie lubię takich szarych dni i szarych jesieni.....normalnie nie znoszę......
   Wieczór spędziliśmy w Toruniu sprawiając sobie nawzajem frajdę z inwestowania w polską gospodarkę....I było super
   Jesień trwa....szara, brzydka i nieciekawa......Ja nadal bez jakiejś normalnej uczciwej w miarę płatnej pracy - niby na bezrobociu nie jest źle; niby człowiek ma więcej czasu na latanie jednak ta jesień jakoś tak hamuje wszelką życiową energię......trzeba się otrząsnąć i zacząć ostro działać....
   Plan na dziś to koszenie "lisewskiego" trawnika, zagarnięcie tamtejszych liści i wszelkiej innej maści roboty ogrodowo działkowe.....I mam nadzieję, że nas to wymęczy, wypoci i da takiego konkretnego kopa.....Bo najlepiej się wypoczywa działając.....

   Zaś co do planów, o których mowa w tytule to są one proste :
- zaczarować pogodę by stała się wreszcie normalna (czyli standardowo słońce, słaby lub bardzo słaby ciepły wiaterek, długie zachody słońca itd....)
- zacząć gdzieś normalnie zarabiać by starczyło na latanie i normalne życie
- zainwestować wreszcie w jakiś normalny samochód, do którego zmieści się sprzęt, my i Wirus....tak żeby każdemu było wygodnie  ; kupić w końcu jakieś przyzwoite skrzydełko z profilem samostatecznym i dorzucić w napęd kilka koni więcej (czyli "kajanizacja" i te inne przeróbki naszej Solówki)...
p.s. no i jakiś aparat fajny dla mnie - to pisałam ja, Sosna ;)
- latać ile wlezie, ale bez wariactwa (w stylu ja nie polecę??, oczywiście że polecę) ; polatać z Darkiem Głazikiem; poszkolić się na Ultralighty; odnaleźć i umówić jakąś wielką, nie ograniczoną drzewami i drutami,  suchą łąkę w naszych okolicach ("duży strużal" słabo dostępny; "mały strużal" często podmokły....)
- żyć jak do tej pory - pomimo jesieni i spadku aktywności żyć aktywnie korzystając z wszelkich dobrodziejstw jakie mamy w ręku (w postaci samochodu, w miarę wolnego czasu i chęci do podróżowania dalszego i bliższego).....
- nie dać się tej cholernej jesieni, pokazać jej środkowy palec i tyle......Choć jak  pomyślę poważniej to chyba najlepszym wyjściem jest "sposób uriuka"....- wynieść się do cieplejszych krajów i tam z dala od tego polskiego bajzlu żyć po prostu normalnie....czyli latać, cieszyć się sobą i się nie martwić niczym....

Tyle z planów, które "na szybko" wpadły w głowę....jak znowu coś "zaiskrzy" będziemy kontynuować...Póki co idę na kawę........