poniedziałek, 27 września 2010

pierwsze "morze" tej jesieni.....

   Ostatni weekend zaskoczył całkiem ładną pogodą. Choć mieliśmy inne plany spontaniczny pomysł niedzielnego wypadu nad polski Bałtyk wydał się cholernie kuszący. Zwłaszcza w stosunku do remontowania łazienki. Zapakowaliśmy się i wyruszyliśmy; w końcu patrząc na tą całą jesień to może być jedyna okazja kiedy będzie można pogapić się w fale przy jakichkolwiek normalnych promieniach słońca.....
   Wybór celu - padło na Hel....długo nas tam nie było - trzeba było zobaczyć czy zmieniło się coś na lepsze i w ogóle...Poza tym Hel urok swój ma i basta....
   Droga "do" zupełnie bezproblemowa. Omineliśmy autostradę i na miejsce pojechaliśmy "jedynką" - to był dobry wybór, bo cały czas grzaliśmy stówką albo i lepiej, a za A1 trzeba bulić......i to sporo....A my nie zamierzamy finansować jakichś zapasionych polityków i dokładać do beznadziejnej polityki drogowej kraju w którym przyszło nam żyć...:)...O nie !!
   Z racji porannego wyjazdu i małego śniadania "pobyt" zaczęlismy od obejścia głównej ulicy i odnalezienia jakiejś "normalnej" knajpy. Takiej w której jest szansa na jakiś normalny posiłek (tj jakąś dobrą zupę; jakieś dobre ryby + dodatki)...generalnie Hel nie oferuje zbyt wiele przyzwoicie wygladających jadłodajni - wybór padł na jedną z lepiej się prezentujących.......Zupa pyyyszna; potem rybka, która nie dość, że cienka to jakaś taka rozmiękła; bez smaku i w strasznie grubej panierce. Znak to, że głęboko mrożona - znaczy chcą nas orżnąć z kasy.....Frytasy do ryby całkiem zjadliwe, surówka chyba najsmaczniejsza - z warzyw dużo nie można spierdzielić....
Ceny normalne - choć właściwie w centrum Torunia ; za te same pieniądze można zjeśc lepiej, smaczniej i wiecej......Cóż - typowy przykład ciągnięcia z turystów kasy, bez patrzenia na to by, z roboty kuchennej uczynić sztukę.....Ryba robiona w domu z mrożonki smakuje o niebo lepiej....:)
   Jako tako objedzeni wyruszyliśmy na planowany obchód - czyli wyprawę pieszą szlakiem leśnym; plażowym; portowym; miasteczkowym by w końcu wrócić do "centrum".....
   Wyprawa idealnie udana - las pięknie pachnący liścmi i czymś, co tak bardzo charakteryzuje drzewa rosnące nad morzem....Potem plaża żarliwie wdzierająca się do naszych butów......męcząca, ale strasznie fajna.....ciepły nadmorski piasek....do tego pracowicie szumiące i bijące w brzeg fale......zapach morza......jakaś taka dzikość......ech...bajunia......
    Obeszliśmy cypel i zaczęliśmy drałować w stronę portu.....ruch nadmorski tu był nieco większy.....liczne stada "mewów", jakieś tam statki i żaglówki a nawet Mi14 pracowicie latający nad głowami....Więc cywilizacja z akcentami lotniczymi.....
   Potem port, a wraz z nim widok rybaków ; kutrów; jeszcze większej ilości "mewów" i różne takie drobiazgi, które przypominają, że Hel to nie tylko turyścia, ale także port i łowienie ryb :).....port jest fajny, bo kazdy kto lubi morze znajdzie w nim coś dla siebie...."Moczykije" mogą wędkować, rybacy mogą łowić i przeładowywać, żeglarze mają gdzie cumować, a my możemy być, chłonąć i po prostu gapić się jak to zycie portowe wre i trzaska......No i oczywiście robić zdjęcia.......

   W dalszej kolejności postanowiliśmy nabyć kilka "smakowych krówek"; popodziwiać fantazję fokarium w śrubowaniu cen gadźetów. Ggdyby nie ten kosmos cenowy byśmy pewnie coś kupili.
    Pogoda trochę zaczęła się psuć - weszło zachmurzenie, słońce było w coraz większej opozycji, więc dla poprawy humorów postanowilismy wyruszyć znowu na poszukiwania....tym razem jakiejś fajnej, miłej kawiarenki gdzie uda się wypić kawę, herbate a być może zjeśc nawet jakieś ciacho....jak pisałem wcześniej hel właściwie nie ma zbyt wiele do zoferowania w sztuce "kulinarnej"....nam udało się odkryć (?); odnaleźć (?); trafić (?) na jedną kawiarenkę która dosyć dosyć wyglądała z zewnatrz. W środku wystrój dosyć ciekawy - większośc "sprzętów" nowa i dosyć wygodna, trochę surowo; trochę różnych niedogodności, ale całość w sumie całkiem urządzona - oczywiście jak na klimaty "polskie". W "karcie" kawy dostatek; herbaty mniej - stanęlo na tym że ja wytrabię kawę "po lordowsku" (z cynamonem i kardamonem); Sosna zrezygnowała z herbatki - nie odnalazła nic co by spełniło Jej oczekiwania....kawka dosyć smaczna, dobrze podana jednak z jednym "wielkim ale"......Obsługująca nas kobieta, prawdopodobnie włascicielka lokalu chcą stworzyć dobrą atmosferę sprawiła, że zaczeliśmy zastanawiać się czy czasami nie jest stuknięta. Do podawania kawy wtrąciła jakies tam swoje komentarze; próbowała nas zagadywać, a gdy wyruszyłem do toalety zagadywała Sosnę komentując radiowe rewelacje....Ech zdziwaczali są niektórzy ludzie......strasznie....Kawka została wypita i wyruszyliśmy w dalszą drogę....Tym razem na poszukiwanie "gofiarni"......Nic z tego nie wyszło - więc z gofrów były nici....
Generalnie Hel to taka mieszanka czegoś co zachwyca i czegoś co pokazuje, że wciąż jesteśmy w Polsce...Państwie bliskim śmietnika Europy.......

A potem samochód i droga przez półwysep do domu.....Droga z małym przystankiem na 'zrobienie zdjęć" i pogapienie się na spokojne wody zatoki......Do domu dotarliśmy wieczorem ze świadomoscią kolejnej udanej wycieczki.....wycieczki do miejsca trochę nadpsutego przez turystów i miejscowych, jednak do miejsca które ciągnie i w którym zawsze odkrywamy coś nowego....coś "naszego"......
A potem miałem telefon.....telefon od człowieka który nie wiedział co ma zrobić w swojej sytuacji.....w sytuacji sprowokowanej przez głupotę i bezmyślność innych....przez dupowatość człowieka, który liczy złotówki nie patrząc na to, że za pieniądze powienien dać coś od siebie......1,5 godziny wiszenia na telefonie, potem kilka dni nerwów z bajzlem jaki mnie otoczył i dotyczył bezpośrednio.....ale to już osobna historia......
Pewnie gdy się nazbiera wystarczająco dużo takich spraw zasłużą one na jakiś wpis......zobaczymy.........Tymczasem wolę mysleć o morzu; pieknej pogodzie i o Sośnie...........

sobota, 25 września 2010

Bornholm

Nasza wyprawa w to piękne miejsce zaczęła się od nocnej podróży do Kołobrzegu, skąd wypływa prom.
1. Jest godzina 6:00 - zaczyna się odprawa, jakieś 15 minut później siedzimy już we własnych miejscach w środku. Na razie mało ludzi, jest przyjemnie. Jednak po około 20 minutach do portu wjeżdżają autokary, z których wysypują się starsze panie, które chyba są tutaj w sanatorium i tą wyprawę traktują jako wycieczkę i urozmaicenie czasu. Starsze panie obsiadają Nas jak wrony i niestety zaczyna robić się ciasno, głośno i niewygodnie. W końcu po godzinie, punktualnie o 7:00 wypływamy.
2. Sama podróż w stronę Bornholmu trwa 4,5 godziny - to sporo, a jeśli weźmiemy również pod uwagę to, że w połowie drogi zaczyna niesamowicie bujać i generalnie robi Ci się słabo to marzysz tylko, żeby w końcu zobaczyć ląd. Ale daliśmy radę - tzn. Borys całą drogę był dzielny, na Niego jakieś tam małe fale nie działają. Tylko ja miałam małe problemy z prawidłowym kontaktowaniu i marzeniu o postawieniu stopy na lądzie. Generalnie rejs minął dosyć sympatycznie, może tylko te plotkowanie tych starych bab wprawiało Nas w lekkie poirytowanie....Ale w końcu dotrwaliśmy na miejsce i Naszym oczom zaczęła ukazywać się wyspa.

3. Na pierwszy rzut oka wyspa nie robiła wrażenia, ale czekaliśmy żeby zobaczyć, co kryje się w jej "środku". Po dosyć długim oczekiwaniu, aby wydostać się z promu w końcu wsiedliśmy w autokar i zaczęliśmy zwiedzanie. Na Bornholm jechaliśmy pierwszy raz, więc wybraliśmy krótką 4- godzinną wycieczkę objazdową, która miała Nam przybliżyć "z czym to się je". No i jak to bywa w przypadku wycieczek objazdowych na początku wnerw, że wszystko działa jakoś tak bez planu, że ciężko znaleźć autokar, że ludzie się pchają, no i że duszno, gorąco i w ogóle lepiej, gdybyśmy ten czas mogli spędzić tylko we dwoje....
4. No ale w końcu, już po chwili Naszym oczom ukazał się piękny widok wyspy. Piękne domki, które zachwycają swoją specyficzną architekturą, widok morza z jednej strony, a "gór" z drugiej, po prostu przepięknie...... Jak się okazało przewodnik dosyć ciekawie opowiadał Nam o wyspie. Mieliśmy okazję dowiedzieć się, co oznaczają flagi wywieszane na masztach przed każdym domem (swoją drogą marzenie każdego paralotniarza, żeby wszędzie wisiały flagi, mówiące o tym, jaki dzisiaj wiatr), jak Bornholmczycy dbają o swoje posesje, jak wygląda emerytura starszych ludzi, jak wygląda szkolnictwo, z czego utrzymują się tubylcy i wiele wiele innych  w dobry sposób opowiedzianych ciekawostek.
5. A co z konkretów:
- pyszne lody, robione z 36 % śmietany - takich  lodów w Polsce na pewno nie ma!!!!


- wędzony śledź - ich przysmak - hmmmmm.......no cóż.........szczerze.........paskudztwo, ohyda i w ogóle bleeeee.....wędzona ryba w korzennych przyprawach nie przypadła Nam do gustu.......ale dla smakoszów ryb czemu nie, pewnie warto posmakować;
- przepiękne widoki - okazuje się, że na wyspie panuje mikroklimat i gdzieniegdzie można było zobaczyć drzewa figowe rosnące przy drogach, w ogródkach, itp.
- ruiny średniowiecznego zamku Hammershus - z ruin rozciąga się przepiękny widok na morze, z resztą zdjęcia poniżej;
- potem krótka wizyta na cmentarzu i widok kościoła z zewnątrz (niestety w soboty kościół nieczynny).
Wyspa Nas oczarowała. Mamy taki plan, żeby może w wakacje zabrać ze sobą rowery i zwiedzać wyspę samodzielnie, po swojemu, tak rowerowo.





Podsumowując wycieczka była bardzo udana, warto zobaczyć te przepiękne widoki. Pogoda dopisała, było bardzo ciepło i słonecznie.
6. Godzina 17:00 - powrót do Polski zaczął się od 1,5 godzinnego stania przed promem w kolejce wśród napierającego tłumu. Z całej wyprawy podróż promem jest najbardziej męcząca. Dlatego warto wybrać się na wyspę albo z rowerami albo własnym autem i spędzić tam więcej niż jeden dzień.
W Kołobrzegu byliśmy punktualnie o 22:30.....szybko wsiedliśmy w auto i udaliśmy się do hotelu aby spokojnie spędzić noc w łóżku.......
Podsumowując - POLECAMY BORNHOLM!
P.S. Jak sobie teraz pomyślę, że jeszcze kilka tygodni temu była taka fajna pogoda i robiliśmy tyle fajnych rzeczy to aż normalnie nie mogę uwierzyć, że już jesień - brzydko, szarko i pochmurnie. Ale miejmy nadzieję, że jesień szybko minie a z nią przyjdzie słoneczko:)

czwartek, 23 września 2010

Dwa loty i jedna wkopa czyli dwa razy PPG i raz hol

   Zgodnie z oczekiwaniami; prognozami i wszelkimi znakami na niebie i ziemi wczorajszy dzień wypalił dobrą pogodą....Popołudnie spędziliśmy na Strużalu gdzie z "małej łąki" udało się wykonać dwa baaaardzo fajne loty.
   Łąka lekko zamoknięta obfitująca w wilgotną ziemię i krowie placki, ale to nam zupełnie nie przeszkadzało. Skrzydło było suche; w kupę udało się wdepnąć tylko raz, więc nie było się czym martwić....a że bez latania przez dobre pięć tygodni to człowiek nie patrzy na takie drobiazgi. Grunt, że pogoda dobra, niebo wzywa i jest dosyć miejsca by wystartować i wylądować bez kłopotów.
   Byliśmy wstępnie umówieni, że być może doleci do nas Darek Głazik swoim SkyRangerem i polatamy razem pstrykając sobie zdjęcia, jednak z tego planu wyszły nici. Miał inne zajęcia.....tak bywa - wspólne latanie zaliczymy kiedy indziej....
   Po dotarciu na miejsce złożyłem napęd, o dziwo odpalił bez jakichkolwiek kaszlnięć , warknięć i innych fanaberii. Stał nieruchomo ponad miesiąc i super pracuje - znaczy się albo zadbany; albo dobra konstrukcja :)
   Po rozgrzaniu dalsze działania - rozłożenie skrzydła na kierunek "w miarę" bo wiatru właściwie nie było,zaś to co przechodziło kręciło od lewa do prawa......Podpiąłem się; Sosna rozpoczęła monitoring  i wystartowałem....O dziwo skrzydełko wstało trochę krzywo, ale nie udało mu się ze mną wygrać, odpowiednie podbiegnięcie, wypuszczenie jednej taśmy, przytrzymanie drugiej; kontra sterówką, potem prędki bieg przed siebie, pełen gaz, lekkie zaciągnięcie i zgrabnie wpadłem do uprzęży....znaczy wystartowałem i byłem wreszcie na swoim stanowisku popołudniowym :) Jeszcze z gęby wyrwało się gromkie juhuuuuuuu tak by dać upust tym emocjom i cholernej tęsknocie za lataniem jakie we mnie siedziały.......
   Pokręciłem się na niskiej tak by Sośnie i sobie sprawić frajdę kilkoma niskimi przelotami, kilkoma wingoverami tuż nad głową.....podczas tych wariactw wpadłem w jedną ze swoich strug co skończyło się lekka klapką lewej końcówki skrzydła, lekkie spojrzenie do góry po fakcie i było właściwie po wszystkim.....taki drobiazg........
   W powietrzu bez wiatru, totalny luz, czyli to, co pozwala cieszyć się lotem właściwie nie czując jakichkolwiek obaw.....przyjemność, rekraacja, malina, spokój i co tam jeszcze można wymyśleć.....Prędkość postępowa w każdym kierunku całkiem znośna - ok 33-35 km/h  co jak na Nemo jest wynikiem przyzwoitym; do tego Speeda chciałem pocisnąć ale okazało się, że w swoim gapiostwie troszkę nie tak ułożyłem linkę przez "oczko".....tak bywa - ale przy takiej pogodzie nie ma co wariować...wszędzie można dolecieć z przyzwoitą prędkością, termiki brak więc po co używać beli?
   Pokręciłem się nad Sosną i poleciałem w stronę sąsiadów (Mikrolot) pokazać się, że jestem, że latam i że gdy pójdą w powietrze to niech patrzą wokoło by czasami mnie gdzieś tam nie zahaczyli....pokazałem i poleciałem dalej nad jezioro ; potem w stronę Zalesia; potem powrót "drugą stroną" napawając się tym wszystkim czego tak bardzo ostatnio mi brakowało....świeżym powietrzem smagającym twarz, manetką gazu w ręce i tym wszystkim co sprawia, że każda chwila "tam" jest tak ważna.....
W końcu wróciłem nad moją kruszynę, pokręciłem trochę nad Nią i wylądowałem. Lądowało się faaaajnie i pomimo moich obaw wszystko ładnie pięknie się udało...bez wiatru sunąłem baaardzo szybko i obawiałem się tego, czy tą prędkość uda mi sie wyhamować; postanowiłem to zrobić dopiero na samym końcu...W efekcie wszystko ładnie wyszło...Może troche za późno zaciągnąłem do oporu ale nie było tak źle.....Zadowolony jestem z tego startu; lotu i lądowania jak cholera :)
   Wreszcie choć trochę "wylatany" mogłem nieco ochłonąć; wypić kubek smacznej herbaty i pogaworzyć z moją niestrudzoną towarzyszką życia. Ech cudowna jest i cholernie cierpliwa ta moja gąska z tym, że mnie tak znosi; te moje marudzenia i stękania gdy nie latam i te chwile gdy całkowicie podjarany i podniecony lataniem zapominam o całym świecie.....Dziękuję Ci że jesteś i tak dzielnie przy mnie trwasz :)

   Nie byłbym sobą gdybym tego cudnego popołudnia nie wykorzystał do oporu. W końcu z pogodą ostatnio kicha jakaś sie zrobiła, że w te dni kiedy mogę Ona jakoś niespecjalnie mi pozwala. Zapadła decyzja o kolejnym locie. O locie który troche zainspirowany jest teorią Uriuka, że pilot to człowiek który pokonuje drogę z punktu A do punktu B. W wielu przypadkach przyznaję Mu rację i tak jest i w tym. Moim celem była realizacja planu na oblecenie jednego z wiatraków które w ostatnich tygodniach powstały i zostały uruchomione w naszych okolicach (jeden w Brąchnówku i dwa w Głuchowie).
    Drugi start jeszcze lepszy niż ten pierwszy....Nemo ślicznie wstało, dodałem gazu, pobiegłem i po chwili byłem w powietrzu. Znowu kilka lotów na niskiej tuż nad głową Sosny; kilka zakrętasów i coraz więcej odważnych niskich "zabaw" tuż nad trawą....Podczas kolejnego "nalotu" tuż przed oczy w wysokiej trawie wyskoczyła sarna (właściwie to miała rogi - więc nie sarna tylko jelonek), która pięknymi okrągłymi oczami zajrzała mi prosto w gębę; ja idiota zapatrzyłem się na zwierzaka nie patrząc w ogóle na to, że krzaczory robią się coraz większe i większe, do tego teren się podnosił.....Ufff.....zrobiło się ciepło, ale jakoś się udało nie skosić niczego - gaz do dechy; lekkie zaciągnięcie sterówek i byłem na pięknym wznoszeniu......Niestety nie udało się zagnać sarenki (jelonka) do Sosny, ale w zamian zlokalizowany został inny żywy cel - na drugim końcu łąki szalał zając biegnąc beztrosko w stronę Sosny uzbrojonej w kamerę....Niestety nadlatując zepsułem sielski widok powodując oddalenie się zwierzaka w kierunku przeciwnym - tzn w krzaczory byle dalej od nas........
   Trochę się pokręciłem i odleciałem ku wiatrakom - celem był ten samotny postawiony jako ostatni. Lot w bardzo spokojnym powietrzu ; widoki idealne ; na 100 metrach świetnie było widać "strefę" i Toruń, widać było nawet w oddali Bydgoszcz - leciało się po prostu fajnie i super komfortowo......
   Im bliżej wiatraka tym wyglądał coraz bardziej monumentalnie. Lecąc do Niego chłonąłem jego widok -  pomnika naszych czasów; technologii; energii.....Uwielbiam wiatraki - są po prostu piękne....smukłe kształty tnące powietrze....doleciałem; obleciałem; obfotografowałem, pokiwałem robotnikom grzebiącym w ziemi tuż przy "celu" i odleciałem trasą przez Browinę w stronę Chełmży. Leciałem taką samą trasą jak droga którą ostatnio jeździmy do Torunia. Przeleciałem "jedynkę"; wykręciłem kółko nad chłopakami ze stacji i poniosło mnie dalej.....Znowu główną drogą gapiąc się na nasze miasto i pstrykając co jakiś czas zdjęcia by w jakiś tam sposób dokumentować to jak Chełmża wygląda....Może kiedyś pokaże te zdjęcia naszym dzieciakom ?? Może też będą chciały latać..?? Oby......

   Oczywiście myśli różne przez głowę przelatywały gdy widziałem roboty drogowe z którymi w Chełmży przez wiele tygodni nie można sobie poradzić.....wykopy w tym mieście zasypuje się miesiącami; świeżo położoną nawierzchnię się zrywa, bo coś tam trzeba poprawić i zrobić na nowo....Ot takie chełmżyńskie rzeczywistości miasta, w którym wszystko nie wychodzi......
   Leciałem dalej i w końcu wróciłem nad naszą łąkę. Słońce już zachodziło więc nie kombinowałem zbyt wiele tylko zrobiłem krąg, podejście i wylądowałem. Tym razem wyhamowałem nieco później niż poprzednio więc było z przytupem. Ale bez żadnych zdarzeń i uszczerbków - znowu ładnie się udało pomimo tego małego błędu....:)
  Sosna dzielnie czekała schowana już w autku. Komary które w swojej bezlitosnej złości cięły jak opętane przez szyby i blachę jakoś jej nie mogły już dopaść......złożyłem skrzydło, napęd, zapakowałem cały sprzęt i w drogę do domu.

i dupa

zakopalismy się wyjeżdzając z łąki

  Tzn w swojej durnej ocenie miałem pomysł żeby nie wycofywać tylko lekko nawrócić, przejechać przez trochę wyższą trawę i sprytnie ładnie wjechać na drogę....niestety nie wziąłem pod uwagę tego, że może tam siedzieć ukryta jakaś większa nierówność z błotem (tak, jak to zwykle na krawędziach polnych dróg zdarzają sie jakieś rowy; rowki i inne niespodzianki)......Auto nam się tak nieszczęśliwie wpakowało że lewe przednie koło było już na drodze, prawe przednie w błocku a tylne nadal spokojnie na łące.....Nie było co kombinować tylko trzeba było wyjechać....dwójka do przodu ; wsteczny ; kręcenie kierownicą; podkładanie kamieni i trawy nic nie dały.....pchanie, wypychanie, bujanie także zakończyły się niepowodzeniem....W końcu umordowaliśmy się strasznie, a autko zakopane było kilka dobrych centymetrów głębiej.....Cóż....trzeba było iść po pomoc.......telefon do właścicieli części łąki - nic nie zrobią bo "mąż" jest na sianiu i tak szybko nie wróci, dopiero rozmowa z właścicielami kolejnej części łąki wywołała pożądany skutek....Załadowywali siewnik w swoim traktorze więc ten środek wyciągania odpadł; jednak pojawił sie pomysł by "syn" nas wyciągnął za pomocą liny podczepionej do swojego samochodu....(dodatkowo uzyskaliśmy zgodę na korzystanie z kolejnej części łąki :))
   Wróciłem do Sosny cierpliwie oczekującej przy naszym zakopanym wehikule....Po jakimś czasie przyjechał zbawca, podczepiliśmy linę, odpaliliśmy maszyny, zafurczało; zachrzęszczało i po chwili ruszyliśmy jak wystrzeleni "na holu" .
   Byliśmy na drodze...w końcu, nareszcie i o dziwo tak prosto.......Pięknie podziękowaliśmy i wróciliśmy do domu. Podziękowaliśmy jeszcze raz zawożąc małą hiszpańską wytrawną niespodziankę naszemu wyciągaczowi. Podczas 'drugiego podziękowania" trochę zaskoczony zostałem prośbą o rozmowę w jakimś rozsądnym czasie z ludźmi z lokalnej gazetki - jakiś wywiad czy cóś......Cóż zobaczymy co z tego wyniknie ale jeśli dzięki temu choć jedna osoba zacznie latać w okolicach to chyba warto spotkać się z "mediami"....zobaczymy.
   A potem tradycyjny powrót do domu. rozkładanie skrzydła w salonie, spacer z Wirusem, prysznic, kawa i wyro......

wtorek, 21 września 2010

Sosna; ULMy i reklamy

Jakiś czas temu odezwał się telefon......
Numer nie zapisany w książce.....
"Halo; słucham" mówię - odpowiada ktoś "cześć tu Darek ; od "lotów zapoznawczych" ; "aaaaaa" - odpowiadam i już dalej rozmawiam z facetem, który jest dla nas kimś kto kocha latanie w taki sposób, w jaki to powinno się czynić. Niezależnie od wszystkiego wciąż zafascynowany powietrzem, przestrzenią i tym wszystkim, co pcha każdego z nas tam w górę....
Sprawa jest taka,że robił właśnie krótki filmik reklamujący usługi lotnicze (loty zapoznawcze; szkolenia; loty reklamowe itd) i chciałby wykorzystać jedno z naszych zdjęć. Zdjęcie, na którym jest Sosna i Jego SkyRanger....Zawsze staramy się wspierać projekty związane z takimi ludźmi i mające na celu popularyzację latania i oczywiście się zgodziliśmy.....Filmik do obejrzenia jest poniżej :


Więc Sosna wystąpiła w swojej pierwszej reklamie :) a w dodatku lotniczej :)

Bo latanie jest super a moja dziewczyna to już w ogóle "rodzynek"...ech

poniedziałek, 20 września 2010

czyżby ? w końcu ? nareszcie ??

Od kilku dni prognoza cieszy oko....wygląda coraz bardziej na to że już za dwa dni zdarzy się wreszcie taki dzień, w którym dane mi będzie wrócić tam...pod niebo.....Wygłodzony nielotnością okropnie nie mogę się już doczekać...ręce latają, w prognozy różniste gapię się co jakiś czas próbując je zaczarować na tyle by nic juz się nie wydarzyło i by środa wypaliła....Cudnie by było bo na ziemi od ponad miesiąca....Niby "pilot" cholera a po ziemi łazi....
W każdym razie z niecierpliwością wyczekuję środy by o jakiejś normalnej porze odpalić...polecieć...pohałasować i nalatać się tym razem aż do bólu...na zapas bo ta jesień całkowicie niesprzyjająca jak na razie jest ........a bez latania ciężko.....

piątek, 10 września 2010

Kolejny tydzień bez latania........

Jakoś tak się złożyło, że od powrotu ze Słowenii pod koniec lipca w powietrzu za dużo nie zagościłem....Wszystkiego razem ok 2 godzin w dwóch lotach.....to cholernie mało....to pogoda nie pasuje, a to zajęcia jakieś itede itepe......
Działa to trochę denerwująco, bo gdy się akurat jakiś w miarę warun wyklaruje ja akurat nie mogę....A chęć do wzbicia się nad ziemię jest ogromna......
Gdy pojechaliśmy do Jastarni ktoś tam latał....Przyjemnie było popatrzeć a tęsknota do latania się odzywała we mnie że oj.....
Większość minionych dni to deszcz albo wiatr, który niespecjalnie pasuje do PPG......
Czasami się trafiał "warun ale.....
dla przykładu : w ostatnią sobotę musiałem być w Toruńskiej Akademii Jazdy na szkoleniu.....bezsensownym szkoleniu, na którym rozwiązałem jeden test i pogadałem z kilkoma osobami o kilku pytaniach.....a tuż za płotem prawie bez wiatru latały patyki i skakali skoczkowie........
Takich dni było kilka, ale zawsze coś tam musieliśmy robić i nie dało rady pojechać na łąkę i polatać......

Tymczasem czekamy nadal na jakiś ładny dzień, w którym uda się polatać choć z godzinkę.......popstrykać kilka zdjęć i po prostu zaznać tego, czego na ziemi brakuje....Pojawił się i dojrzał plan na kilka lotów, których geneza jest głęboko osadzona w ziemi :
- lot nad cmentarz komunalnym w Chełmży - nad cmentarz, na którym właściwie nie ma chętnych na spoczynek, a który władze miasta skwapliwie wydzierżawiły jakiemuś rolnikowi, by mógł na sporej części tego przybytku posadzić zboże......Właściwie jakby dobrze zagadać może dałoby radę też się tam uśmiechnąć i zrobić tam startowisko ?? hmmm...trzeba polecieć i zobaczyć jak to z góry wygląda......
- lot wspólny z Darkiem Głazikiem i jego SkyRangerem - tak bym mógł popstrykać "Im" kilka zdjęć w locie na jakimś ładnym tle - Darek jest przedstawicielem czystej pasji i pociągu do latania więc projekt ma zdecydowana przyszłość.....a poza tym chcę z Nimi polatać bo rzadko kiedy zdarza się ktoś tak kochający latać....
- lot nad wiatraki, które ostatnio powstają jak grzyby po deszczu....w najbliższych okolicach powstały już trzy (dwa w Głuchowie i jeden w Brąchnówku)...Piękne malownicze śmigła mielące powietrze dając prąd....- czysta poezja i konstrukcje, na które mógłbym gapić się godzinami......
- lot "od wiatraka do wiatraka" czyli oblot kilku bliższych i dalszych wiatraków
- lot "po trasie" do Lisewa - pokazać się "mamci" i pohałasować trochę nad miejscem dzieciństwa Sosny
- lot nad tereny, na których powstaje autostrada.....Za rok już pewnie się nie uda zobaczyć budowy dróg tej klasy w naszych okolicach...takie drogi w Polsce to wciąż rzadkość więc należy się być tam, zobaczyć i zrobić jakąś fajną dokumentację foto..
- lot z Czesławem Rekowskim z Wąbrzeźna - wstępnie umawialiśmy się na wspólny lot i wreszcie trzeba by to zgrać.......super, że są w okolicach ludzie mający te same pasje i marzenia :)

Więc planów jest dużo, spręż na latanie także jest ogromy, tyle że pogoda i okoliczności sprawiają, że dupsko wciąż tkwi na ziemi.....zaczyna mnie to wszystko wkurzać i wprost nie mogę się doczekać jakiegoś w miarę dobrego skrzydełka o profilu samostatecznym - tak by móc latać częściej, więcej i dalej.........
A tymczasem czekamy na wolną chwile i sprzyjającą pogodę......

No chyba że weźmiemy sprzęt do latania swobodnego i pojedziemy na jakiś Starogród czy inne Nowe Marzy powisieć nad "krawężnikami"....tyle że to chyba za bardzo wiszenie a nie nie latanie.....

Cierpliwość cholera sobie wyrabiam......

Plany weekendowe

Jakiś czas temu wpadł do głowy pomysł....A może by na Bornholm ??
W końcu morze uwielbiamy, w końcu Skandynawia jest piękna, w końcu to niedaleko więc czemu nie ?
Plan dojrzał i sprawa wygląda tak, że w najbliższą sobotę wsiadamy w Kołobrzegu na statek i wyruszamy "za morze" odkrywać miejsca, w których nas jeszcze nie było......
Statek i hotel już zaklepane wiec pozostała tylko realizacja - a potem relacja, którą obiecujemy zamieścić........

środa, 8 września 2010

jarmarcznie czyli Śliwkowa Niedziela

Ostatniej niedzieli wybraliśmy się do miejscowości Strzelce Dolne, w której odbywała się tegoroczna 10 już edycja Święta Śliwki.....Wyjazd w miejsce szczególne nad którym rok temu szalałem w jednym ze swoich pierwszych samodzielnych napędowych lotów, w miejsce w którego bezpośrednim sąsiedztwie (górka w Jarużynie położona bardzo bliziutko) na której, i ja, i Sosna zaczynaliśmy zabawę z paralotniarstwem......Więc "strzelce" i święto śliwki szczególne jest i basta....ale konkretniej....
Z domu wyruszyliśmy przed południem malowniczą trasą przez Złąwieś Wielką, Bydgoszcz i Fordon, by po niecałej godzince dotrzeć na miejsce. Oczywiście w Fordonie wpadliśmy w koszmarną dziurę, po której aż zębami zadzwoniliśmy...cóż takie polskie drogowe realia......
Impreza zlokalizowana była tuż przy drodze na równych dużych "placach", które pierwotnie były boiskiem i polami. Zjechaliśmy na jeden z kilku ogromnych parkingów, na których było jeszcze niewiele samochodów. Ładnie zgrabnie zaparkowaliśmy i wyruszyliśmy na obchód. Nie powiem - podchodziliśmy sceptycznie po wcześniejszych doświadczeniach z Festiwalem Smaku i jarmarkiem w Bydgoszczy
Sceptycyzm sceptycyzmem ale od samego początku nam się mordki zaczęły uśmiechać....Było po prostu dobrze, tak jak powinno być. Stragany ustawione w jakimś porządku - chodziliśmy od jednego do drugiego i przy każdym kolejnym witano nas miło, grzecznie, towar który oferowano był schludnie ładnie zapakowany, ustawiony tak jak powinno to w naszym wyobrażeniu wyglądać...Ludzie byli mili, uśmiechnięci i zadowoleni chyba ze wszystkiego. Wszędzie wszystkiego można było spróbować i powidła które tam zajadaliśmy były po prostu wyborne. Od lekko przypalonych po śliwkowe z domieszkami jabłek i innych owoców, cukrowanych i niecukrowanych - chyba wszystkie możliwe odmiany.....Do tego masa miodów, kilka straganów "mięsnych" z ciekawostką jak wędliny i kiełbasy ze strusia (całkiem smaczne)....Były ciekawostki inne takie jak mobilna piekarnia, która na miejscu wprost z samochodu piekła i sprzedawała chleb czy jakieś żywe zwierzaki....Oczywiście były ciasta, ciastka i inne słodkości związane ze śliwkami :)) Pyyyyszota :) Pokręciliśmy się trochę chłonąc wszystko co dano nam do smakowania, oglądając wszystko, co było do oglądania, kupując to co nam się spodobało i po prostu będąc w miejscu które 'zadziałało" tak jak powinno.....
Wszystko było poustawiane równo , przestrzennie i w sposób jaki w ogóle nas nie męczył, tłum który tam przemykał był ładnie rozrzucony i nie było takiego bajzlu jak w Grucznie....Po prostu ktoś zorganizował świetną imprezę, która sprawiła, że Strzelce Dolne mają u nas jeszcze jeden "plus" i że nadal chcemy wracać w tamte rewiry :)
Gdy już zapadła decyzja o powrocie wyruszyliśmy na parking - samochodów już było całkiem sporo (pojawili się parkingowi, którzy sprawnie i w sposób IDEALNY rozładowywali ew. korki), bez kłopotu odnaleźliśmy naszego escorta i sprawnie wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Nie wiedzieliśmy gdzie chcemy jeszcze pojechać - po naradzie rodzinnej wybór padł na Koronowo i Zalew.......I właściwie już było średnio - droga "do" to niestety polska klasy B (dziurawa, wąska, bez drogowskazów - taki nasz regionalny standard).....Zalew śliczny; port jachtowy śliczny jednak widać było brak porządnego gospodarza....woda, żaglówki niby ładnie pięknie ale jakoś tak syfnie, brudno........Popstrykaliśmy trochę zdjęć i wróciliśmy do domu.......Sosna po drodze nie wytrzymała i zaczęła zajadać powidła śliwkowe :)
Znak to ze wypad udany ; powidła pyszne a moja dziewczyna cudowna :):)